- Doceniam to, co mam, i każdą kolejną rzecz więcej, którą mogę zrobić, nad którymi osoby w pełni formy się nie zastanawiają. Choćby te SMS-y. Każdy bierze komórkę i pisze. Ja miałam problem, żeby napisać, że żyję - lekarka, profesor Karolina Sieroń opowiada o swojej walce z COVID-19.
Karolina Sieroń: - Często zwracałam uwagę dzieciom, moim rodzicom: maseczki, rękawiczki, dezynfekcja. W pracy też obsesyjnie tego przestrzegamy, szpital zapewnił nam środki ochrony, na odprawach absolutnie zaleciłam noszenie maseczek, mam na tym punkcie fiola. I jednak okazało się, że mnie trafiło i to w taki sposób.
W jakich okolicznościach?
- Na pewno nie dojdę do tego kiedy. Zakazić się można wszędzie, nie tylko na oddziale covidowym. Złożyło się na to zmęczenie, niedospanie, spadek formy organizmu. Oprócz covida, czyli infekcji wirusowej, doszło u mnie do nadkażenia bakteryjnego, co spowodowało tak trudny, dynamiczny, szybko pogarszający się przebieg.
Kiedy był moment przełomowy?
- Dwie doby przed trafieniem na OIOM. Już poprzedniego dnia koledzy sugerowali, że chyba jednak powinnam trafić na ten OIOM. Broniłam się rękami i nogami, natomiast sama czułam, że jest coraz gorzej. Skoro ja, jako lekarz, podjęłam tę decyzję - to znaczy oni podjęli, a ja ją zaaprobowałam świadomie - to znaczy, że rzeczywiście czułam się źle i że stan mój pogarsza się dynamicznie.
A potem, na etapie leczenia podaniem osocza, to był moment przełomowy?
- Tego nie wiem. Spojrzałam na moje karty wypisowe, jednoczasowo było osocze i - ponieważ miałam bardzo wysokie parametry stanu zapalnego - dostałam antybiotyki silnie działające, leki przeciwwirusowe i te wszystkie składniki się złożyły. Wiem, że był problem z osoczem z moją grupą krwi. Tutaj dziękuję osobom, które wtedy osocze oddały i wciąż oddają. Wiem, że jest coraz więcej separatorów, nie trzeba już jeździć z Częstochowy do Katowic. Jest dwu-trzydniowy zapas dla pacjentów. Liczba zakażeń nie maleje, trzyma się na tym samym poziomie. Tych pacjentów jest dużo i będą potrzebować osocza.
Jak wygląda wracanie do normalności?
Po takim pobycie wracanie do normalności wymaga czegoś, z czym ja mam problem, mianowicie cierpliwości. Dla osoby, która była bardzo aktywna fizycznie i zawodowo, w tej chwili, kiedy muszę się poruszać z balkonikiem - ale dobrze, że jest, bo gdyby nie to, powrót do domu nie byłby możliwy - to jest trudne. U osoby, która jest osiem dni w śpiączce farmakologicznej, później to uruchamianie trwa. Spionizowano mnie tydzień temu w środę. Stanęłam na nogi podtrzymywana przez terapeutę. Mogę parę metrów spokojnie przejść, samodzielnie wstać, samodzielnie siedzieć, jest to duży potęp. Ale jest to duży wysiłek. Dużo większy niż dla człowieka, który funkcjonuje normalnie. Doceniam to, co mam, i każdą kolejną rzecz więcej, którą mogę zrobić, nad którymi osoby w pełnej formie się nie zastanawiają. Choćby ten SMS. Każdy bierze komórkę i pisze. Ja miałam problem, żeby napisać, że żyję.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24