Sąd Okręgowy w Katowicach nie zgodził się na zastosowanie aresztu wobec dziennikarza. W środę odrzucił prokuratorskie zażalenie na decyzję Sądu Rejonowego Katowice-Wschód, który również nie dopatrzył się powodu, żeby Kamil Durczok na tym etapie śledztwa trafił do celi. Sąd zastosował wobec dziennikarza inne środki zapobiegawcze: ma on wpłacić 200 tysięcy złotych poręczenia. Nie może też opuszczać kraju, ani zbliżać się do byłej żony.
Posiedzenie, na którym rozpatrywane było prokuratorskie zażalenie, było niejawne. Dziennikarze zostali wpuszczeni na salę rozpraw na ogłoszenie decyzji o zastosowaniu środków zapobiegawczych. Sędzia Hanna Szydziak-Ryszka poinformowała, że Kamil Durczok (wyraził zgodę na podawanie swoich danych oraz prezentację wizerunku) będzie musiał zapłacić poręczenie majątkowe w wysokości 200 tysięcy złotych.
Oprócz tego sąd zastosował wobec dziennikarza dozór policyjny. Kamil Durczok będzie musiał pojawiać się w komendzie policji raz w tygodniu. Nie może też opuszczać kraju, zbliżać się do byłej żony, ani kontaktować się z pracownikami banku, w którym zaciągał kredyt.
Na czas uzasadnienia tej decyzji sąd wyprosił dziennikarzy z sali rozpraw.
Zatrzymanie
Kamil Durczok został zatrzymany 2 grudnia przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego Policji. Jego przesłuchanie, które rozpoczęło się tego samego dnia wieczorem, następnego od rana było kontynuowane. Zakończyło się późnym popołudniem, Durczok został wyprowadzony z gmachu prokuratury przez policjantów.
Jak informowała prokuratura, stawiane dziennikarzowi zarzuty dotyczą podrobienia weksla i dokumentów towarzyszących zabezpieczeniu kredytu hipotecznego na blisko trzy miliony złotych, na który umowa została zawarta w sierpniu 2008 roku. Śledztwo zostało wszczęte w sierpniu 2019 roku z zawiadomienia poręczyciela, a także banku, który w tej sprawie również jest pokrzywdzony.
Prokuratura zaznaczyła, że w ostatnich dniach wpłynęła kluczowa w tej sprawie opinia biegłego z zakresu pisma ręcznego.
Pytana o szczegóły postępowania prokurator Agnieszka Wichary uściśliła, że weksel został podpisany w 2008 roku, natomiast później, w 2011 roku, podpisany został "kolejny dokument, który weryfikował konieczność poddania się egzekucji, a który był wymagany przez bank dla zabezpieczenia kredytu".
- Ten zarzut dotyczy okresu 2008-2011 - dodała.
"Sprawa bardziej skomplikowana"
W przeddzień decyzji sądu Kamil Durczok, który dotąd publicznie nie komentował sprawy, zamieścił oświadczenie na Facebooku.
"Dotąd milczałem. Nie komentowałem ani decyzji Sądu I instancji, ani informacji wyciekających z Prokuratury. Powstrzymywałem się od komentarzy, choć wielu uznawało to za słabość i brak argumentów na swoją obronę" - napisał dziennikarz. Tłumaczył, że to, co wie i z czym mógł zapoznać się po zatrzymaniu przez CBŚP i podczas przesłuchań w prokuraturze, objęte jest tajemnicą śledztwa.
"Chciałbym napisać, co o tym wszystkim myślę i jaka jest prawda. Chciałbym, ale nie mogę (...). Gospodarzem postępowania jest prokuratura i tylko ona może decydować, które spośród wszystkich dokumentów są przedstawiane opinii publicznej. Szanuję to i nie zrobię niczego, co mogłoby tę zasadę złamać. Zapewniam jednak, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana niż jej medialny przekaz" - czytamy w oświadczeniu.
Zdaniem Durczoka jego sprawa pokazuje, "jak bardzo zawieść może bank, instytucja, w której pokłada się zaufanie, jak zawodzą procedury oraz ludzie, którzy w nim pracują".
"Wierzę, że na całą prawdę przyjdzie w końcu czas. Podobnie jak na pociągnięcie do odpowiedzialności banku i pracujących w nim ludzi, którzy powinny wiedzieć, do czego doprowadziła ich chciwość, zachłanność i nieetyczne działania" - napisał.
Przypomniał, że o sprawie wiedział od czterech miesięcy, kiedy po raz pierwszy poinformowały o niej media, i nie zamierzał mataczyć. "Prokuratura w pełni zdaje sobie sprawę, że nie zrobiłem niczego, co mogłoby zostać uznane za próbę mataczenia" - zapewnił Durczok, uznając obawę matactwa za nieuzasadniony argument we wniosku prokuratury o areszt. "Moją linią obrony jest mówienie prawdy. I będę w tym konsekwentny" - zapewnił Durczok.
"Zbrodnia przeciwko środkom płatniczym"
Prokuratura informuje, że zawiadomienie w sprawie Durczoka "dotyczy dwóch weksli, ale z uwagi na konieczność wykonania jeszcze kolejnych czynności procesowych, które będą polegały przede wszystkim na zweryfikowaniu osoby, która dokonała podpisu za poręczyciela na tym wekslu, (...) na dzień dzisiejszy materiały dowodowe pozwoliły na przedstawienie zarzutu dotyczącego tylko weksla na kwotę trzech milionów złotych".
Zarzucane Kamilowi Durczokowi przestępstwo to zbrodnia przeciwko środkom płatniczym. Zgodnie z Kodeksem karnym przestępstwo z artykułu 310 paragrafu 1 Kodeksu karnego, dotyczące między innymi podrobienia papieru wartościowego, jakim jest weksel, "podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 5 albo karze 25 lat pozbawienia wolności".
Prawne tarapaty dziennikarza
Kamil Durczok 26 lipca doprowadził do kolizji na remontowanym odcinku autostrady A1 w pobliżu Piotrkowa Trybunalskiego. Prowadzone przez niego auto marki BMW wpadło w gumowe pachołki na zwężeniu drogi - jeden z nich uderzył samochód nadjeżdżający z przeciwka. Nikt nie ucierpiał.
Według policji kierowca miał w momencie zatrzymania ponad 2,5 promila alkoholu w organizmie. Kamilowi Durczokowi grozi za to do 12 lat pozbawienia wolności. Jest podejrzany o kierowanie samochodem w stanie nietrzeźwości (do czego się przyznał) oraz sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa wystąpienia katastrofy w ruchu lądowym.
Dziennikarz nie trafił jednak do aresztu. Zgodnie z decyzją sądu wpłacił 100 tysięcy złotych poręczenia. Zastosowano wobec niego dozór policyjny, nie może opuszczać kraju.
Kamil Durczok rozpoczął karierę dziennikarską w latach 90. w Radiu Katowice. Potem pracował w Telewizji Polskiej, następnie w TVN, a trzy lata temu związał się z telewizją Polsat News. Ostatni raz na tej antenie pojawił się pod koniec 2017 roku.
Dziennikarz do niedawna miał portal internetowy Silesion, który w kwietniu tego roku zniknął z sieci.
Autor: bż/gp/kwoj / Źródło: TVN24 Łódź, PAP