Gdy pani Maria trafiła do szpitala psychiatrycznego, odwiedzili ją policjanci i wzięli klucze od jej mieszkania. Pielęgniarka zorientowała się, że tego nie pokwitowali. Zadzwoniła na policję. Tak wyszła na jaw sprawa wieloletniego okradania ludzi starszych i zmarłych przez siedmiu policjantów z drugiego komisariatu w Gliwicach. Jest akt oskarżenia.
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach skierowała w czwartek do sądu akt oskarżenia przeciwko siedmiu policjantom z komisariatu drugiego w tym mieście. Jak przekazała nam rzeczniczka tej prokuratury Karina Spruś, mężczyźni usłyszeli łącznie 32 zarzuty. Dotyczą działania w zorganizowanej grupie przestępczej, przekroczenia uprawnień, przywłaszczenia i kradzieży pieniędzy, przerobienia pokwitowania odbioru gotówki, wręczenia korzyści majątkowej.
Jak z 17 tysięcy zrobiło się 700 złotych
- Na komisariat przywieziono kobietę z zaburzeniami psychicznymi, która miała przy sobie reklamówkę z pieniędzmi - Spruś opisuje jedno z przestępstw zarzucanych policjantom.
W reklamówce kobiety było 17 100 złotych. Policjanci zabezpieczyli gotówkę, a kobietę odwieźli do szpitala, gdzie wkrótce zmarła. Pieniądze miał dostać jej syn, a procedura wymagała pokwitowania. - Pojechali do niego, nie powiedzieli, ile pieniędzy miała matka, kazali podpisać odbiór 710 złotych, a jak już podpisał, przed oddaniem pokwitowania w komisariacie dopisali z przodu 1, a z tyłu 0 - wyjaśnia prokurator.
W ten sposób zgarnęli do kieszeni resztę z 17 100 złotych.
Nazywali ofiary "dementorami"
Tacy ludzie według śledczych byli ofiarami policjantów z drugiego komisariatu - starsi, samotni, schorowani, mający problemy z pamięcią. Niewiarygodni. Policjanci mogli ich typować dzięki dostępowi do bazy osób potrzebujących wsparcia. Wiedzieli o ich problemach i dochodach. Mieli im nieść pomoc.
- Nazywali ich w swoich notatkach "dementorami" - mówi Spruś. Od słowa demencja. - Systematycznie ich odwiedzali, by zapytać, czy czegoś im nie potrzeba, naprawić kran czy zrobić zakupy. Taki był ich modus operandi. Jeden sprawdzał, czy lodówka pełna, a drugi w tym czasie penetrował pozostałe pomieszczenia i brał, co wpadło mu w ręce - opisuje prokurator.
Według śledczych, podejrzani przywłaszczali nie tylko pieniądze, ale także biżuterię czy kolekcję płyt winylowych, które potem spieniężali w lombardzie. Gdy cenne przedmioty należały do osób zmarłych, które nie miały rodzin, wtedy, jak mówi Spruś, "nie mieli już żadnych hamulców".
Pani Maria i jej 300 tysięcy
- Sprawa wyszła na jaw dzięki pielęgniarce ze Szpitala Psychiatrycznego w Toszku - mówi Spruś.
Została tam przyjęta Maria G. z Gliwic. Policjanci z "dwójki" odwiedzili ją i wzięli klucze od jej mieszkania. - Pod pretekstem, że zmarł mąż pani Marii i potrzebują jego dowodu osobistego - wyjaśnia Spruś.
Mąż pani Marii faktycznie zmarł w innym szpitalu, ale wedle prokuratury dla policjantów to był tylko pretekst, by po raz kolejny okraść kobietę.
Ale popełnili błąd. Nie podpisali w szpitalu dokumentu, że biorą klucze pacjentki. Pielęgniarka zreflektowała się, że nie ma pokwitowania i zadzwoniła na komisariat.
Spruś nie zdradza szczegółów, co było dalej, ale po tym telefonie pielęgniarki ruszyło śledztwo.
Był lipiec 2023 roku. W mieszkaniu pani Marii śledczy znaleźli 50 tysięcy złotych. Z uwagi na stan zdrowia psychicznego, kobieta nie potrafiła nic logicznego o tych pieniądzach powiedzieć. Twierdziła nawet, że to nie są jej pieniądze. Ale okazało się, że wraz z mężem skrupulatnie notowali wypłaty i wydatki.
- Raz na miesiąc wypłacali z banku 4 tysiące i trzymali w reklamówkach. Po przeliczeniu wyszło, że powinni mieć w domu 300 tysięcy - mówi Spruś.
W tym czasie w mieszkaniu pani Marii było sześć interwencji policji z komisariatu drugiego. Gotówka znikała stopniowo. Jak mówi prokurator, policjanci "częstowali się pieniędzmi". Raz mieli wziąć 100 tysięcy, innym razem 30 tysięcy, potem czternaście tysięcy. - Za to, że dyżurny komisariatu wysłał ich tam ponownie na interwencję, dali mu dwa tysiące - mówi Spruś.
"Albo my, albo ratownicy medyczni"
Dyżurny komisariatu drugiego usłyszał jeden zarzut - za te dwa tysiące z mieszkania pani Marii. Nie przyznał się do tego. Dzielnicowi w większości poszli na współpracę z prokuraturą. Dzięki temu śledczym udało się ustalić część faktów. Na przykład, że pierwsze kradzieże zdarzały się już w 2007 roku, a zdecydowana większość w latach 2020-2023. Trzech policjantów według prokuratury tworzyło zorganizowaną grupę przestępczą, pozostali okradali mieszkańców "z doskoku" .
Jak się tłumaczyli? - Że "albo my, albo ratownicy medyczni" - relacjonuje prokurator. - Nie potwierdziliśmy, żeby ratownicy z Gliwic dopuszczali się takich przestępstw.
Śledczy ustalili kilku pokrzywdzonych. Niektórzy będą zeznawać. Ale, jak przyznaje Spruś, faktyczny rozmiar przestępstw trudno oszacować ze względu na stan zdrowia ofiar.
Dwaj policjanci, którzy wzięli klucze pani Marii, gdy ta była w szpitalu, zostali już za to skazani. Nowy akt oskarzenia również ich objął za inne podobne przestępstwa, które zostały ujawnione później.
Podejrzani zostali już wydaleni ze służby.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FotoDax/Shutterstock