Lekcję gospodarczego patriotyzmu dał nam ostatnio Władimir Putin. Przez rosyjskie embargo na nasze owoce i warzywa zdaliśmy sobie sprawę, że każdy nasz konsumencki wybór ma bezpośredni wpływ na sytuację w konkretnych branżach: na firmy i osoby w nich zatrudnione. Z przyczyn dla jakich jedliśmy jabłka, powinniśmy też kupować kwiaty. W przeciwnym razie, już za kilka lat, będziemy za nie płacić tyle co za biżuterię, a na emigrację wyślemy kolejnych rodaków.
Gdyby iść w filmowe porównania to można by powiedzieć, że w gospodarce bardzo często mamy do czynienia z "efektem motyla". Każdy nasz wybór ma wpływ na sytuację w konkretnej branży. Dlatego warto zastanowić się na co wydajemy pieniądze.
Kwiatowe wyzwanie
Dlatego również klienci - choć wcale nie mają takiego obowiązku - muszą zachowywać się odpowiedzialnie. Być świadomi, że każda ich decyzja - zwłaszcza jeśli okaże się wpisującą w pewien trend - może zachwiać korzystną równowagą w gospodarce. Ofiarą takiego zbiorowego zachowania padł ostatnio - mający w Polsce bogate tradycje - rynek florystyczny.
Kwiaciarniom daje się bowiem we znaki odwrót od obdarowywania się kwiatami z okazji imprez okolicznościowych. Zwłaszcza ślubów, które odpowiadały do niedawna za dużą część obrotów większości kwiaciarni (czego powodem pozostaje fakt, że nie są ich w stanie obsłużyć markety). Te bowiem branża niemal straciła za sprawą mody na obdarowywanie nowożeńców kuponami Lotto lub butelkami wina.
W efekcie, przeciętny Polak wydaje rocznie na kwiaty 80 zł, czyli niespełna 20 euro. Dla porównania średnia dla Europy to 100 euro. Nic więc dziwnego, że - jak pokazały badania Florandu przeprowadzone pod koniec 2012 r. - ponad połowa polskich florystów uważa "trudności ze znalezieniem klientów" za największą barierę w rozwoju.
Gdzie się podziały bukiety z tamtych lat?
- Kwiaty zamieniliśmy na totolotki i inne "praktyczne" artykuły. Tłumaczymy sobie, że nie są trwałe i szybko więdną, że i tak się je wyrzuci. A czy bezużyteczne kupony zachowamy sobie na pamiątkę? - mówi Paweł Pelczyk, właściciel firmy Intende zajmującej się hurtową sprzedażą kwiatów.
Pomijając odpowiedź na pytanie, czy zawarcie w zaproszeniach ślubnych prośby o nieprzynoszenie kwiatów jest taktowne czy nie, warto zastanowić się nad konsekwencjami takiego postępowania. Zyskało ono bowiem w ostatnich latach ogromną popularność i zdążyło przeobrazić całą branżą kwiatową, w której zatrudnienie znajdują w Polsce dziesiątki tysięcy ludzi. Ile dokładnie, nie wiadomo.
Ciężko to oszacować, ponieważ GUS rejestruje jedynie zbiorcze informacje o liczbie podmiotów zajmujących się sprzedażą detaliczną kwiatów, roślin, nasion, nawozów, żywych zwierząt domowych, karmy dla zwierząt domowych prowadzona w wyspecjalizowanych sklepach (PKD 47.76.Z). Takich firm na koniec 2014 r. funkcjonowało 21,5 tys. Faktyczna liczba kwiaciarni jest jednak mniejsza.
Idzie tu jednak nie tylko o florystów pracujących w kwiaciarniach, ale i ogrodników oraz zatrudnionych w ich gospodarstwach pracowników, hurtowników, pośredników, obsługę tzw. poczt kwiatowych, kadry szkół florystycznych.
Więdnący biznes
To jednak nie jedyny powód, dla którego prowadzenia kwiaciarni przypomina z reguły więdnący, a nie pachnący interes. - Nie dość bowiem, że od kilku lat przechodzi on nad Wisłą fazę konsolidacji, to kryzys dotknął go niemal natychmiast, bo już w połowie 2008 roku i spowodował spadek obrotów w stosunku do roku poprzedniego. W mojej firmie aż o ok. 50 proc. To zaś całej branży odbija się czkawką do dziś - mówi Paweł Pelczyk.
- Duży problem, nie od dziś zresztą, stanowi także nieuczciwa konkurencja - przekonuje. Branża szacuje, że działająca głównie na ulicach, bazarach i internecie szara i czarna strefa na rynku kwiatów może sięgać nawet 40 proc.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ekspansja dyskontów, które sprzedają kwiaty w cenie, w jakiej prowadzący tradycyjne kwiaciarnie nie mają możliwości kupić u ogrodników. - Czy kupując kwiaty w markecie mamy świadomość ile podatku zapłaci zagraniczna firma w Polsce, czy w ogóle zapłaci? Kupując w kwiaciarni u lokalnych przedsiębiorców możemy mieć tego pewność. Ale czy tymi kategoriami myśli współczesny nabywca? - pyta retorycznie Andrzej Dąbrowski, właściciel grupy florystycznej Florand z Bolesławca.
Jednocześnie, w Polsce na 10 tys. mieszkańców przypada sześć-osiem kwiaciarni, na Zachodzie zaledwie trzy. Ich liczba jednak spada, zwłaszcza w małych miastach, gdzie klienci chodzą po bukiety do sieci handlowych. - Zgodnie z danymi GUS w ciągu 4 lat liczba podmiotów na rynku zmalała o 6,5 proc. Jestem przekonany, że w najbliższych latach tendencja ta się utrzyma, a dynamika zmian wzrośnie - dodaje.
Kupujmy kwiaty
W ubiegłym roku już raz otrzymaliśmy lekcję gospodarczą patriotyzmu. Po rosyjskim embargu na nasze owoce i warzywa zapanowała moda na jedzenie polskich jabłek. Sprzyjała temu jednak ich cena, która ze względu na ogromną nadpodaż, znacznie spadła.
Mamy kalendarzową zimę, więc ceny kwiatów są u szczytu, a znakomita większość z nich pochodzi z importu. Mimo to, nie pozwólmy dziwnej modzie zniszczyć pięknej branży - kupujmy kwiaty. W przeciwnym razie, już za kilka lat, będziemy za nie płacić tyle co za biżuterię, na przykład tak jak w Anglii, do której na emigrację wyślemy kolejnych rodaków.
Autor: Michał Wołangiewicz / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Poznań