Dwóch pograniczników oraz trzech migrantów trafiło do szpitala po dachowaniu samochodu Straży Granicznej w rejonie miejscowości Łapicze (Podlasie). Jak informują aktywiści, migranci byli skuci plastikowymi kajdankami i nie mieli zapiętych pasów bezpieczeństwa, co potwierdza też Straż Graniczna. Wyjaśniając, że jechali w tylnej części auta, gdzie nie ma pasów.
Do dachowania samochodu Straży Granicznej doszło w sobotę (9 listopada) około godziny 2 na drodze żwirowej w rejonie miejscowości Łapicze w powiecie sokólskim.
- W środku znajdowało się pięć osób - dwóch strażników granicznych i trzy przewożone przez nich osoby. Kierujący prawdopodobnie nie zachował szczególnej ostrożności oraz nie dostosował prędkości do panujących warunków drogowych - przekazała policja.
W wyniku zdarzenia wszyscy uczestnicy zostali przetransportowani do szpitala. Jak poinformowała policja, funkcjonariusze Straży Granicznej byli trzeźwi.
Rzeczniczka Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej w Białymstoku major Katarzyna Zdanowicz poinformowała, że przewożone przez funkcjonariuszy osoby to migranci, którzy wcześniej nielegalnie przekroczyli granicę białorusko-polską.
Aktywiści: samochód gwałtownie ruszył z miejsca
Cudzoziemców przekazali pogranicznikom aktywiści z Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego. Z wpisu w mediach społecznościowych POPH wynika, że trzej obywatele Somalii, którzy zostali zabrani land roverem Straży Granicznej zostali "skuci" jednorazowymi, plastikowymi kajdankami (ręce mieli z przodu), a następnie umieszczeni z tyłu auta.
"Samochód ten bardzo gwałtownie ruszył z miejsca, szybko nabierając prędkości. W tym czasie drugi patrol przeprowadzał jeszcze czynności wobec naszych wolontariuszy. Po około 10-15 sekundach od wyruszenia auta SG, wszyscy obecni usłyszeli głośny huk dochodzący z kierunku, w którym odjechał pojazd" – czytamy w poście na profilu facebookowym POPH.
Nie byli przypięci pasami bezpieczeństwa
Wolontariusze oraz pogranicznicy ruszyli na miejsce.
"W niedużej odległości auto SG, kompletnie zdewastowane, leżało na boku, a z jego środka dochodziły krzyki ludzi. Jeden z funkcjonariuszy SG usiłował wydostać się przez otwór po przedniej szybie samochodu. Natychmiast przystąpiono do akcji ratowniczej, którą kierował ratownik KPP Mariusz Kurnyta. Okazało się, że obywatele Somali znajdujący się z tyłu samochodu SG nie byli w jakikolwiek sposób zabezpieczeni, ani też przypięci pasami bezpieczeństwa" – czytamy na Facebooku.
Major Katarzyna Zdanowicz potwierdza, że migranci faktycznie byli skuci plastikowymi kajdankami i nie mieli zapiętych pasów.
- Nie złamano żadnych procedur. Cudzoziemcy byli przewożeni pojazdem, który nie ma z tyłu pasów bezpieczeństwa. Zgodnie z kodeksem drogowym obowiązek zapinania pasów obowiązują w autach, które je mają – zaznacza.
Przyjęto od nich wnioski o ochronę międzynarodową w Polsce
Dodaje, że żaden z uczestników wypadku nie odniósł obrażeń, które skutkowałyby zagrożeniem dla życia.
- Obywatele Somalii opuścili już szpitale, do których trafi. Teraz przebywają w otwartych ośrodkach dla cudzoziemców. Przyjęto od nich wnioski o ochronę międzynarodową w Polsce – mówi mjr Zdanowicz.
Natomiast sierżant Konrad Karwacki z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku informuje nas, że policjanci ustalają teraz szczegółowy przebieg zdarzenia.
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: OSP Krynki