Przez niemal dobę, na oczach mieszkańców wsi Geniusze (woj. podlaskie) konał potrącony przez samochód łoś. - Żal było patrzeć, rył kopytami ziemię, chciał się podnieść - opowiada pan Maciej, który wraz z teściem o cierpiącym zwierzęciu raportował służbom. Te - jak mówi - pojawiły się dopiero dobę później, kiedy zwierzę już nie żyło.
O leżącym na boku łosiu, który najprawdopodobniej został potrącony przez auto jadące przez wieś mieszkańcy - jak opowiada pan Maciej - poinformowali w niedzielę około 13. - Zadzwoniłem na numer 112, w odpowiedzi usłyszałem, że ktoś się zajmie sprawą i w ciągu 15-20 minut pojawi się na miejscu. Czekaliśmy zatem z teściem, ale nikt się nie zjawił - opowiada mężczyzna.
W rozmowie z tvn24.pl relacjonuje, że żal było patrzeć na cierpiące zwierzę: - Szlifował kopytami ziemię, poruszał nimi bardzo szybko. Chciał się podnieść, ale nie pozwalały mu na to jego obrażenia - relacjonuje mężczyzna.
Niestety, cierpiącym łosiem nikt się nie interesował, dlatego pan Maciej po raz kolejny wybrał numer 112. Było to około godziny 17. Tym razem został poinformowany, że zgłoszenie jest widoczne dla służb, ale bez decyzji powiatowego lekarza weterynarii nic nie można zrobić.
Powolne konanie
Oburzeni bezczynnością służb mieszkańcy o godzinie 19 jeszcze raz wybrali numer alarmowy. Znowu usłyszeli, że informacja o cierpiącym łosiu była już wcześniej przekazana służbom. Pan Maciej usłyszał między innymi, że wiedzę o sprawie ma Nadleśnictwo Czarna Białostocka.
- I na tym się kończyło. Słyszeliśmy, że trzeba czekać. A tam ten łoś umierał w męczarniach - opowiada pan Maciej.
Rano do łosia pojechał teść mężczyzny. Przekazał, że zwierzę jeszcze żyje.
- Znowu wykręciliśmy numer 112. Tym razem zaznaczyliśmy, że o bezczynności służb dowiedzą się media. Zadziałało. Niedługo potem zadzwonili do nas strażacy i wypytywali o sprawę - przekazuje mężczyzna.
Łoś około godziny 11 już nie żył. Po jego śmierci na miejscu pojawili się policjanci. - O sprawie zostaliśmy zaalarmowani w poniedziałek. Po przyjeździe na miejsce mundurowi wezwali powiatowego lekarza weterynarii, który potwierdził, że zwierzę zdechło - przekazuje komisarz Mirosław Turko, dyżurny komendy powiatowej w Sokólce.
Dodał, że weterynarz uwzględni z urzędem miejskim w Sokółce kwestie związane z utylizacją zwierzęcia.
O sprawie informował między innymi Piotr Czaban, dziennikarz kanału "Czaban Robi Raban":
Coś, co nie powinno mieć miejsca
Wojciech Rudnik z Nadleśnictwa Czarna Białostocka przekazuje, że faktycznie informacja o łosiu została przekazana. Opowiada, że strażnik leśny z nadleśnictwa skontaktował się z myśliwym, który mógłby skrócić mękę zwierzęcia.
- Myśliwy jednak uzależnił swoje działania od opinii lekarza weterynarii, a ten aż do poniedziałku nie był dostępny - przekazuje Rudnik.
Dodaje, że jego zdaniem - na pewnym etapie musiało zabraknąć komunikacji między poszczególnymi służbami.
- Na pewno nie bez znaczenia był fakt, że wszystko to działo się w czasie Wielkanocy. Podejrzewam, że na zamieszanie mógł wpłynąć też fakt, że nie do końca wiadomo, kto ma zająć się w takiej sytuacji łosiem - mówi Wojciech Rudnik.
Wskazuje, że zwierzyną łowną opiekuje się Polski Związek Łowiecki. Z kolei zwierzęta objęte ochroną powinny być zaopiekowane przez Regionalną Dyrekcję Ochrony środowiska.
- Z łosiem jest taki problem, że jest to zwierzę łowne, na które od ponad 20 lat nie przeprowadza się polowań. Są one zawieszone na podstawie moratorium. Może z tego wynika brak komunikacji. Na pewno będziemy analizować tę sprawę, bo na myśl o wielogodzinnej męce zwierzęcia serce mi się kraja - mówi Rudnik.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24