- Przychodziłam do ośrodka wiele lat temu, bo do dzieci przyjeżdżał pianista. Grał bardzo nudno, więc miałam czas na rozglądanie się, patrzenie na dzieci. To było przedziwne doświadczenie, zupełnie nieadekwatne do dzisiejszych standardów, XIX-wieczne - opowiada dziennikarka "Nowin Zabrzańskich", która jako pierwsza zainteresowała się sprawą dzieci z ośrodka prowadzonego przez siostrę Bernadettę.
Wspólne, wieloosobowe pokoje, dziwny spokój w oczach dzieci i ta cisza. Korytarze w Ośrodku Wychowawczym Sióstr Boromeuszek w Zabrzu jakby puste, mimo że chodziły nimi przez te lata setki dzieci. Marzena Piechowicz-Gruda, dziennikarka z lokalnej gazety, pamięta dokładnie swoją pierwszą wizytę w miejscu, o którym w mieście mówiło się, że jest "fajne".
XIX-wieczna atmosfera
- Tam była naprawdę XIX-wieczna atmosfera - opowiada. O ośrodku pisała dla "Nowin Zabrzańskich". Za murami była dokładnie dwa razy, bo do dzieci przyjechał pianista. Miał grać, zapewnić wychowankom trochę rozrywki.
- To było strasznie nudne - przypomina sobie dziennikarka. Ale dzieci siedziały. To że nastoletni chłopcy znoszą muzykę klasyczną lepiej od niej samej, trochę ją zdziwiło. - Tam była naprawdę dziwna atmosfera, nieadekwatna do dzisiejszych standardów - mówi.
Ale co z tego, że dziwna atmosfera, skoro siostry takie aktywne, chętne do działania. - Naprawdę to miejsce było uznawane za "fajne". Dużo się tam działo, były różne akcje charytatywne. Dom był też wspieramy przez urząd miasta - mówi Marzena Piechowicz-Gruda. Na stronie ośrodka można przeczytać słowa Jana Pawła II, że w wychowaniu chodzi właśnie o to, aby człowiek stawał się coraz bardziej człowiekiem. Na zdjęciach mnóstwo uśmiechniętych dzieci.
Morderstwo chłopca z Rybnika
O tym więc, że lokalne media o ośrodku będą pisać - wiedziała. Ale nie wiedziała, że w takim świetle. - Wszystko zaczęło się od sprawy zamordowanego chłopca z Rybnika - opowiada dziennikarka.
Mateusz wyszedł zimą poślizgać się na górkę, a potem przepadł. Matka sprawdzała w okolicy, przeczesała domy kolegów syna, pytała w szkole. Policja już wiedziała: chłopca ktoś zamordował. Tylko kto? Nigdzie nie można było znaleźć ciała.
- I wtedy wyszło na jaw, że mordercą jest Tomasz, wychowanek ośrodka, prowadzonego przez siostry - opowiada Marzena Piechowicz-Gruda. Przyznał się, że namawiał młodego chłopca na stosunki seksualne, opowiadał jak obnażał się przed jego kolegami z klasy. Tego dnia też mieli współżyć. Chłopiec na górce jednak zasłabł, położyli go - był z kolegą - na śniegu i poszli się napić czegoś mocniejszego. Kiedy wrócili, mały już nie żył.
Sprawą wychowanka ośrodka i jego kuzyna zajął się wtedy sąd. Obaj usłyszeli - po 25 lat więzienia. Ale przy okazji Tomasz opowiedział o tym, co działo się w domu prowadzonym przez siostry.
- I wtedy to wszystko wyszło na jaw, jak one traktowały te dzieci, jakie obrzydliwości tam się działy - relacjonuje dziennikarka. Sąd postanowił więc przyjrzeć się ośrodkowi i jego dyrektorce. Oskarżycielem w sprawie był nie kto inny jak Tomasz, chłopak z 25-letnim wyrokiem za zabójstwo dziecka z Rybnika.
"Debile", "ułomy", "zboczeńcy"
Sama śledziła proces od samego początku - chociaż niewiele było do śledzenia, bo sąd utajnił całe postępowanie. - Ale mogłam spotkać świadków, którzy zeznawali. Rozmawiałam z nimi na korytarzu, w sądzie, potwierdzili mi niecne praktyki sióstr - dodaje.
To, że wyzywają dzieci od "debili", "ułomów", "zboczeńców", że biją je czym popadnie, od drewnianych łyżek po wieszaki, miotły, linijki, że napuszczają starszych chłopców na młodszych, żeby mocną ręką uczyli się nawzajem dyscypliny, oraz że ułatwiają dzieciom kontakty intymne, zamykając chłopców na noc w jednym pomieszczeniu.
- Pytanie o szczegóły tych spraw wydawało mi się być trochę nie na miejscu - przyznaje Marzena Piechowicz-Gruda.
Na ogłoszeniu wyroku był jej redakcyjny kolega. Sędzia przeczytał wtedy, że uznaje Agnieszkę F., znaną w Zabrzu jako siostrę Bernadettę winną przemocy psychicznej i fizycznej wobec wychowanków oraz podżegania do aktów pedofilskich na nieletnich wychowankach i nakłanianie starszych wychowanków do przemocy fizycznej wobec młodszych chłopców.
Dwa lata więzienia i żadnego więzienia
Wyrok? Dwa lata więzienia w zawieszeniu.
Rok później sąd apelacyjny zaostrzył karę i orzekł bezwzględne pozbawienie wolności.
I mimo że od tego czasu minęły trzy lata, siostra cały czas w więzieniu się nie stawiła. Skarży się na choroby i podeszły wiek. Przedstawia też sądowi dokumenty, w których opisuje swoją działalność społeczną na wolności - w Zgromadzeniu Sióstr Boromeuszek.
W czwartek w sprawie siostry Bernadetty ma się odbyć posiedzenie sądu, który zadecyduje o dalszym odroczeniu kary więzienia bądź o osadzeniu Agnieszki F. w więzieniu.
Autor: bieru/i / Źródło: TVN24 Wrocław