Sąd Apelacyjny we Wrocławiu potwierdził, że żona i córka majora, którego ciało przeleżało ponad 4 lata w prosektorium otrzymają po 100 tys. złotych zadośćuczynienia. - Prawo do kultywowania pamięci o zmarłym zostało naruszone - orzekł sąd. W 2011 roku rodzinie przyznano wprost: zwłoki odnalazły się "przez przypadek". - Znaleźli go podczas robienia porządków - mówiła wtedy zdruzgotana wdowa po żołnierzu.
- Sąd Apelacyjny nie znalazł podstaw do zmiany wyroku sądu pierwszej instancji. Doszło do naruszenia dóbr osobistych. W tym przypadku chodziło o dobro w postaci prawa do niezakłóconego kultywowania pamięci o zmarłym. Ono zostało naruszone - mówiła podczas ogłoszenia wyroku sędzia Małgorzata Lamparska.
Apelację od wyroku wrocławskiego sądu złożyli przedstawiciele województwa dolnośląskiego, jako reprezentanta nieistniejącego dziś Szpitala Kolejowego, i Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu (dawnej Akademii Medycznej). Chcieli oddalenia powództwa i uchylenia decyzji sądu, zgodnie z którą miały wypłacić żonie mężczyzny i jego córce po 100 tys. złotych zadośćuczynienia. Oddalenie apelacji oznacza, że kobiety otrzymają pieniądze.
- Obie instytucje ponoszą winę solidarnie. Jeśli ktoś umrze w szpitalu, to ten ma obowiązek niezwłocznego powiadomienia o tym fakcie. Zwłoki przekazano Akademii i to ona była odpowiedzialna za to co się później z nimi działo. Nie ma dowodu na to, że wielokrotnie wzywano szpital do odebrania ciała zmarłego - tłumaczyła swoją decyzję sędzia.
I dodawała: 100 tys. złotych za 4 lata i 4 miesiące niepewności i poszukiwań nie jest kwotą wygórowaną. - Należy pamiętać, że Sąd Apelacyjny tylko wtedy wkracza w wysokość zadośćuczynienia jeżeli jest ono rażąco zawyżone lub zaniżone. Tu czegoś takiego sąd nie dostrzega - oznajmiła Lamparska.
"Leżał gdzieś sam i czekał aż go znajdą"
Zaginiony mężczyzna był majorem w Bazie Lotniczej w Świdwinie (woj. zachodniopomorskie). W maju 2006 roku wyszedł do pracy. Do domu już nie wrócił. W trakcie poszukiwań zaginionego policja korzystała nawet z pomocy jasnowidza. Bez rezultatu.
Pod koniec 2006 roku major zgłosił się na oddział ratunkowy Szpitala Kolejowego we Wrocławiu. Miał być operowany, ale zabiegu nie doczekał.
Kilka dni później w Zakładzie Patomorfologii ówczesnej Akademii Medycznej przeprowadzono sekcję zwłok. Ta wykazała, że przyczyną śmierci był krwotok wewnętrzny, prawdopodobnie wywołany przez hemofilię. Po sekcji ciało majora trafiło do prosektorium w piwnicy Zakładu. Przeleżało tam ponad 4 lata.
Rodzina, która w kwietniu 2011 roku przyjechała, by zidentyfikować ciało usłyszała, że to znalazło się "przez przypadek". - Nikt w urzędzie, ani w ZUS nie mógł uwierzyć, że to tyle trwało. Że leżał gdzieś sam i czekał, aż go znajdą. Znaleźli podczas robienia porządków - opowiadała w 2011 roku w rozmowie z reporterką programu "Prosto z Polski" TVN24 załamana wdowa po majorze.
"Skąd ja mogę wiedzieć, że szuka go rodzina?"
Okazało się, że do ciała wojskowego była dołączona kartka z danymi, ale ani szpital, ani Akademia Medyczna nie zrobiły nic, by odszukać rodzinę zmarłego. Zakład Patomorfologii zwłokami zainteresował się dopiero, gdy pojawił się problem z chłodnią, w której leżały.
Kierownik Zakładu nie poczuwał się do odpowiedzialności za to, co się stało. Winę zrzucał na Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. - A skąd ja mogę wiedzieć, że szuka go rodzina? Ja mam obowiązek szukania rodziny? Właściwie uruchomiliśmy wszystko, co jest możliwe - mówił w 2011 roku prof. Jerzy Rabczyński, kierownik Katedry Patomorfologii. I dodawał: istnieją pewne sytuacje, które zmusiły nas by rozwiązać sprawę chłodni. Jakie? Tego powiedzieć nie chciał.
Przedstawiciel Akademii Medycznej zapewniał, że sprawa była zgłaszana w MOPS-ie. - W latach 2006-2011 ani razu takiej informacji nie otrzymaliśmy - twierdzili wówczas urzędnicy.
Odwołali się od wyroku
Gdy sprawa wyszła na jaw rodzina zmarłego wystąpiła z pozwem o naruszenie dóbr osobistych. Żona i córka domagały się po 200 tys. złotych zadośćuczynienia. Jak mówi dziś pełnomocnik rodziny w trakcie procesu szpital twierdził, że nie otrzymał wyników sekcji zwłok majora, a Zakład że szpital nie upomniał się o zwrot ciała.
Sąd uznał, że zarówno zwierzchnik szpitala, czyli województwo dolnośląskie, i Akademia Medyczna dopuściły się zaniedbań. - Zdaniem sądu doszło do naruszenia dóbr osobistych, przede wszystkim zdrowia. Uznano też, że doszło do naruszenia godności, prawa do prywatności i prawa do kultu po osobie zmarłej. Za to żona majora i jego córka dostały po 100 tys. złotych - mówi we wtorek Michał Osiński, który reprezentuje rodzinę wojskowego.
Taki wyrok nie spodobał się jednak pozwanym, którzy przekonują że nie byli odpowiedzialni za skontaktowanie się z rodziną zmarłego i zorganizowanie pochówku. Jak mówi pełnomocnik rodziny ta chce, "by sprawa się w końcu zakończyła". - Spodziewamy się sprawiedliwego i prawomocnego wyroku - stwierdził pełnomocnik rodziny.
Do dziś nie wiadomo co działo się z mężczyzną od momentu, gdy wyszedł z domu, do czasu, gdy trafił do szpitala. Żandarmeria wojskowa miała kilka hipotez, ale nie udało się ostatecznie wyjaśnić, co działo się z majorem przez ponad pół roku.
Rozprawa odbędzie się w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu:
Autor: tam/i / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24