Na dwa lata bezwzględnego więzienia, decyzją sądu II instancji, skazany został świdnicki taksówkarz Marek G., który śmiertelnie potrącił kobietę na przejściu dla pieszych. To zmiana względem decyzji sądu I instancji, który wcześniej wydał wyrok w zawieszeniu.
Jak na zazwyczaj mroźny luty, to był ciepły dzień. Sucho, bezwietrznie, temperatura dodatnia, około 8 stopni Celsjusza. Ewelina Pawiłowicz umówiła się z kolegą i swoim bratem na działce. Chcieli wypić po piwie. Potem rodzeństwo miało odwiedzić matkę, zjeść wspólnie obiad. To miała być sobota, jakich wiele w ich życiu. Zamiast tego zamieniła się w traumę, która za sprawą kontrowersyjnego procesu sądowego ciągnie się już ponad cztery lata.
Tragedia
Trójka znajomych szła około godziny 17.15 ulicą Esperantystów. Panowie nieco z tyłu, kobieta kilka kroków przed nimi. To ona pierwsza weszła na dobrze oznakowane i oświetlone przejście dla pieszych. Zaraz po niej krok na zebrę chciał dać brat Piotr, ale odepchnął go kolega, widząc nadjeżdżający samochód.
"Ewelina już była w trakcie przechodzenia, w połowie pasów. Chciała wejść na środkową wysepkę, jednakże szybko nadjeżdżający samochód z kierunku Wrocławia uderzył z całym impetem w bok siostry. Odrzuciło ją i przekoziołkowała w powietrzu, upadając na wysepkę, uderzając głową w ziemię" - zeznawał dzień po tragedii Piotr Szyfer.
Kobieta zginęła na miejscu. Na nic zdała się próba reanimacji. Uraz głowy był zbyt poważny. Nie dożyła 29. roku życia. Osierociła 6-letniego wówczas Kryspina.
To Marek G. - świdnicki taksówkarz, rocznik 60. - śmiertelnie potrącił pieszą. Akurat był w trakcie kursu, wiózł czterech pasażerów. W aktach sprawy czytamy, że według niego to kobieta nagle się odwróciła i wtargnęła mu prosto przed maskę. "Widząc to, skręciłem kierownicą maksymalnie w prawą stronę, aby jej nie uderzyć. Nadmieniam, że w trakcie wykonywania manewru skrętu nie hamowałem, gdyż nie było takiej możliwości" - mówił G. na przesłuchaniu.
To pierwsza różnica zdań. Później konflikt między nim a rodziną pani Eweliny będzie się tylko pogłębiał.
Żal
- Jestem zawiedziony. Mam żal do całego wymiaru sprawiedliwości za to, co się dzieje od samego początku w sprawie śmierci mojej siostry – mówi dzisiaj bezsilnie Piotr Szyfer.
Brat ofiary spodziewał się, że po spowodowaniu śmiertelnego wypadku sprawcy przynajmniej odebrane zostanie prawo jazdy. Nic z tego. Nie zastosowano wobec niego żadnego środka zapobiegawczego.
- Wypadek był w sobotę, a w poniedziałek pan G. normalnie jeździł już taksówką swojej żony, która też pracowała wtedy w korporacji. Jakby się nic nie stało - mówi Szyfer.
Na miejscu wypadku policjanci zbadali kierowcę taksówki alkomatem. Wydmuchał "zero". Ale wyniki badań jego krwi przyniosły zaskakujące informacje. W aktach sprawy czytamy, że stwierdzono w niej obecność amfetaminy w stężeniu dokładnie 46 ng/ml.
Według wytycznych Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Sehna w Krakowie, stężenie amfetaminy w wysokości od 0,25 ng/ml do 50 ng/ml odpowiada działaniu alkoholu w stężeniu do 0,5 promila i odpowiada stanowi "po użyciu" alkoholu. Czyli wykroczenie. To istotna informacja z punktu widzenia dalszych decyzji, które zapadały w związku z tą sprawą.
W czerwcu 2014 roku do świdnickiej prokuratury wpłynęła opinia biegłego lekarza medycyny sądowej, który przy określeniu stanu, w jakim Marek G. znajdował się za kółkiem, wziął pod uwagę okoliczności działające na niekorzyść podejrzanego.
Jak zaznaczał, od czasu wypadku do momentu pobrania od niego krwi minęła około godzina. Dlatego należy uznać, że organizm G. już "eliminował przyjęty środek odurzający". W związku z tym - wnioskuje biegły - w chwili wypadku stężenie amfetaminy we krwi taksówkarza przekraczało 50 ng/ml, co oznacza, że kodeksowo w momencie prowadzenia pojazdu jego stan powinien być określany nie jako "po użyciu", a "pod wpływem". A to już przestępstwo. Różnica jest zasadnicza - za jazdę po pijaku można iść na dwa lata do więzienia. Po użyciu - w skrajnych okolicznościach - na 14 dni do aresztu.
Otrzymawszy opinię, pół roku po tym, jak Marek G. spowodował wypadek, prokuratura postanowiła zatrzymać mu prawo jazdy. W grudniu 2014 roku skierowano do sądu przeciwko mężczyźnie akt oskarżenia. Oskarżono go o nieumyślne spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, gdy był pod wpływem amfetaminy, a także - osobno - o kierowanie pojazdem pod wpływem tegoż środka. Taksówkarz nigdy nie przyznał się do zażywania narkotyku.
Mężczyźnie groziło 12 lat więzienia, ale prokurator zażądał ośmiu. Oczywiście z dożywotnim zakazem prowadzenia pojazdów.
Prawo jazdy
Już wtedy, ale też w trakcie procesu Marek G. – jak wynika z relacji rodziny pokrzywdzonej - nic sobie nie robił z odebrania mu prawa jazdy. Regularnie był widywany za kółkiem na ulicach Świdnicy.
- To jest małe miasto, tu wszyscy się znają. I ludzie dzwonili do mnie, że on normalnie jeździ samochodem. Zgłaszałem to na policję, oni nawet przyznali, że wiedzą o tym, ale potrzebowali dowodu. No i ja taki dowód zdobyłem - mówi Piotr Szyfer.
Sam, pewnego dnia jadąc samochodem, zauważył Marka G. prowadzącego auto. Współpasażer pana Piotra wyciągnął telefon i zaczął go nagrywać. On sam natomiast zadzwonił do świdnickiej komendy z prośbą o interwencję.
- Policja przyjechała i dała mu mandat w wysokości 50 złotych za brak dokumentu. W ich systemie bowiem nie było informacji o zatrzymaniu mu prawa jazdy. Mimo że przecież zrobiła to prokuratura – zaznacza Szyfer.
- Ale to jeszcze nic. On potrafił przyjeżdżać samochodem pod sąd na rozprawy. I wszyscy to widzieli – twierdzi.
G. i jego adwokaci w trakcie jednej z rozpraw złożyli wniosek o zwrot prawa jazdy. Mimo stanowczego sprzeciwu prokuratury sąd... przychylił się do tego wniosku. Oto uzasadnienie:
"W toku postępowania zdaniem sądu informacją policji zostało wykazane ponad wszelką wątpliwość, że oskarżony lekceważy konsekwencje zatrzymania prawa jazdy, a to wynikającą z przepisów prawa o ruchu drogowym niemożność prowadzenia określonych pojazdów mechanicznych bez wymaganych dokumentów. (...) Sąd stwierdza, że w okolicznościach niniejszej sprawy zatrzymanie prawa jazdy nie powstrzymało oskarżonego przed prowadzeniem samochodu. (...) W tej sytuacji bezprzedmiotowym jest utrzymywanie dalej stanu zatrzymania prawa jazdy".
Co prawda nie od razu zostało mu zwrócone. – Starosta nie wyda tego dokumentu, ponieważ nie mamy jasno i precyzyjnie nigdzie powiedziane ani zapisane, na jaki czas ono zostało zatrzymane – mówił w 2015 roku "Faktom" TVN starosta świdnicki Piotr Fedorowicz.
W ramach swoich uprawnień zażądał, aby G. ponownie zdał egzamin. Ale mężczyzna zrobił to i niewiele później trzymał w ręce nowy dokument.
Decyzji sądu nie rozumieli bliscy zmarłej. Nie rozumiał adwokat rodziny. Nie mogli też zrozumieć współpracownicy sędzi orzekającej w sprawie.
- Po raz pierwszy spotykam się z taką sytuacją - skomentowała wówczas w "Faktach" TVN Agnieszka Połyniak, rzecznik Sądu Okręgowego w Świdnicy.
Prokuratura miała związane ręce. Polskie prawo nie przewiduje możliwości zaskarżenia decyzji o zwrocie prawa jazdy.
- Strony mogą zaskarżać decyzję o zabraniu uprawnień, więc powinny mieć także możliwość zaskarżenia w odwrotnej sytuacji. Gdyby tylko się dało, to prokurator bez najmniejszych wątpliwości odwoływałby się od tej decyzji sądu. Niestety mamy tutaj do czynienia z luką prawną. Po prostu takie są przepisy - przyznaje Marek Rusin, prokurator rejonowy w Świdnicy.
Opinie
We wrześniu 2015 roku sędzia prowadząca proces taksówkarza została przeniesiona do wydziału cywilnego. Jak mówi rzecznik sądu, sama złożyła wniosek o przeniesienie w związku z tym, że jeden z sędziów orzekający w cywilnym odszedł na emeryturę. W takim wypadku przestała ona orzekać w sprawach karnych. Ale jej obowiązkiem było zamknięcie wszystkich rozpoczętych procesów.
Niemal trzy lata trwało to postępowanie. Według prokuratora Marka Rusina, zebrany materiał dowodowy był mocny, kompletny. Akt oskarżenia oparto między innymi na opinii biegłego z zakresu wypadków drogowych, która była niekorzystna dla oskarżonego. Jednak bardzo aktywna okazała się jego obrona, która wielokrotnie wnosiła o powołanie kolejnego biegłego.
Na początku sąd zadecydował o uzupełnieniu istniejącej już opinii, ale później - jego decyzją - powołano kolejnych dwóch specjalistów, którzy mieli się przyjrzeć okolicznościom wypadku. Wszyscy analizowali ten sam materiał dowodowy. W tym zapis z kamery monitoringu zamontowanej na budynku po drugiej stronie ulicy. Jakość nagrania pozostawiała jednak wiele do życzenia.
Każdy z biegłych określał, że kierowca taksówki w momencie wypadku przekroczył dozwoloną prędkość, która w terenie zabudowanym wynosiła 50 km/h. Jednak poszczególne wartości dość mocno się od siebie różniły. Pierwszy biegły stwierdził, że Marek G. jechał z prędkością 62 km/h. Drugi wskazał 55 km/h, natomiast trzeci, że prowadzony przez niego samochód jechał 85 km/h.
Druga opinia była najbardziej korzystna z punktu widzenia oskarżonego. Zakładała ona m.in., że to piesza wtargnęła na jezdnię, czym spowodowała "stan zagrożenia i sytuację wypadkową" - jak to określił biegły.
Trzecia opinia była najbardziej - jak twierdzi prokurator Marek Rusin - wypośrodkowana. I to głównie na niej (a także po części na pierwszej) oparł się sąd przy wydawaniu wyroku. Obrona Marka G. próbowała jeszcze podważać opinie, a także wiarygodność laboratorium, które badało próbki krwi. Sędzia postanowiła sprawdzić, czy firma posiada odpowiednie atesty. Ostatecznie nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości, a badanie uznano za wiarygodne.
Wyrok
W grudniu 2017 roku wreszcie zapadł wyrok. Daleko odbiegający od wyobrażeń rodziny zmarłej Eweliny Pawiłowicz.
Sąd skazał Marka G. na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Dodatkowo orzekł wobec niego zakaz prowadzenia pojazdów na okres dwóch lat, z czego zaliczył mu już na poczet kary okres jego zatrzymania wynoszący prawie 1,5 roku.
Co więcej, w swoim wyroku sędzia w całości pominęła fakt, że kierowca zażywał amfetaminę, nie zgadzając się z opinią biegłego lekarza medycyny sądowej.
"Taka ocena biegłego nie znajduje żadnego potwierdzenia w aktualnej wiedzy specjalistycznej, gdyż nie są i nie były prowadzone jakiekolwiek badania naukowe mające na celu ustalenie czasu eliminacji amfetaminy z organizmu, nie ma możliwości wyliczenia retrospektywnego i ustalenia poziomu amfetaminy w organizmie ludzkim choćby na godzinę przed badaniem" - uzasadniała pisemnie sędzia.
Sąd w związku z tym przyjął wartości 0,46 ng/ml i uznał, że G. jechał "po użyciu", a nie "pod wpływem" narkotyku.
- Sędzia potraktowała to jako wykroczenie i stwierdziła, że upłynął okres, kiedy sprawcę można pociągnąć za to do odpowiedzialności. Umorzyła ten czyn z uwagi na przedawnienie karalności. Sędzia wyeliminowała wpływ amfetaminy na sposób jazdy kierującego - tłumaczy rzecznik Sądu Okręgowego w Świdnicy Agnieszka Połyniak.
- Pani sędzia tłumaczyła, że amfetamina co prawda znajduje się w wykazie środków zakazanych, ale tak naprawdę nie jest do końca narkotykiem. Powiedziała, że trochę poczytała sobie o tym w internecie i według niej jest to środek powszechnie dostępny. Uczniowie i studenci często go biorą, bo poprawia koncentrację. To są jej słowa - przypomina ustne uzasadnienie wyroku Piotr Szyfer. I cytuje dalej:
- Na koniec powiedziała, żebyśmy się nie oszukiwali, bo w Polsce i tak nikt nie przestrzega przepisów, wszyscy przekraczają dozwoloną prędkość. Stojąc na sali sądowej, nie mogliśmy uwierzyć w to, co słyszymy - dodaje Szyfer.
Tę opinię sędzia powieliła później w pisemnym uzasadnieniu wyroku. "Wskazać należy na fakt powszechnie znany – w znacznej większości polscy kierowcy nie przestrzegają przepisów dotyczących maksymalnej dozwolonej prędkości, czy to w obszarze zabudowanym, czy poza nim, prowadzą swoje samochody czy inne pojazdy z taką prędkością, jaką sami uważają za bezpieczną, częstokroć przeceniając swoje umiejętności kierowcy i źle oceniając sytuację na drodze, a dokonywana przez odpowiednie służby kontrola prędkości tylko na moment spowoduje jazdę z prędkością bezpieczną, tj. maksymalnie dozwoloną na danym odcinku drogi. Niestety, także w terenie zabudowanym kierowcy dopuszczają się takiej jazdy z prędkością przekraczającą, czasami nawet znacznie, maksymalną dozwoloną prędkość, urządzają sobie wyścigi w obszarze zabudowanym, zapominając, że ograniczenie prędkości w obszarze zabudowanym ma na celu zapewnienie bezpieczeństwa przede wszystkim pieszym uczestnikom ruchu drogowego, także w sytuacji przekraczania jezdni i to bez względu na to, czy pieszy chce przekroczyć jezdnię w obszarze przejścia dla pieszych, czy poza takim wyznaczonym miejscem" - czytamy.
Próbowaliśmy skontaktować się z sędzią orzekającą w tej sprawie, jednak odmówiła ona rozmowy.
Apelacja
Po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem od wyroku wniosły apelację wszystkie strony - pełnomocnik rodziny pokrzywdzonej, prokuratura, a nawet obrońcy Marka G. Mimo że wyrok wydawał się korzystny dla ich klienta.
- Z punktu widzenia obrońcy korzystny wyrok to uniewinnienie. My chcemy sprawiedliwego wyroku – mówi adwokat Jerzy Janik. Szerzej sprawy komentować nie chciał, gdyż nie dostał na to zgody G.
Oskarżyciel publiczny nie zgodził się z decyzją sądu w ani jednym punkcie.
- Kara jest rażąco niewspółmierna do popełnionych czynów. Kierowca naruszył szereg zasad, w terenie zabudowanym jechał 85 km/h, był pod wpływem amfetaminy i potrącił pokrzywdzoną na przejściu dla pieszych. Zażycie amfetaminy było umyślnym naruszeniem przepisów. To musi zostać uwzględnione przez sąd - uważa prokurator Marek Rusin.
Ale w tym miejscu pojawia się problem natury prawnej. Z racji tego, że sąd I instancji - z uwagi na przedawnienie wykroczenia - w całości umorzył kwestię jazdy pod wpływem amfetaminy, sąd odwoławczy nie będzie mógł skazać Marka G. w tym zakresie, nawet jeśli przychyliłby się do opinii biegłego, że taksówkarz jechał "pod wpływem" amfetaminy.
- Jeżeli wytyczne Sądu Okręgowego będą takie, że nie można pominąć tej kwestii, sędzia będzie zmuszona do cofnięcia tej sprawy do ponownego rozpatrzenia przez sąd I instancji - przyznaje Ernest Ziemianowicz, pełnomocnik rodziny pokrzywdzonej.
Decyzja
We wtorek 10 lipca sąd II instancji ogłosił wyrok. Marek G. został skazany na dwa lata bezwzględnego więzienia. Dostał również zakaz prowadzenia pojazdów na trzy lata. Sąd uznał, że umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa, jechał za szybko i nie zachował szczególnej ostrożności na drodze.
W ustnym uzasadnieniu sędzia Agnieszka Połyniak - wielokrotnie tłumacząca dziennikarzom zawiłości opisywanej sprawy - dość wyczerpująca wypowiedziała się o kwestii, którą od początku procesu podnosili obrońcy taksówkarza.
Według nich badania próbek krwi pobranych od G. były niewiarygodne. Sąd odwoławczy przyznał rację podnoszonym przez obronę argumentom i wskazywał, że doszło do szeregu zaniedbań, przez które nie można jednoznacznie, z pełnym przekonaniem stwierdzić, że taksówkarz zażywał amfetaminę przed prowadzeniem pojazdu. Chodzi m.in. o wysłanie próbek krwi do laboratorium za pośrednictwem poczty, czy też braku badań, które jasno określają skutki zażywania amfetaminy. Stąd uniewinnienie kierowcy w tym zakresie.
"Może zrozumie"
- Nasza rodzina nigdy wcześniej nie miała doświadczeń z policją, prokuraturą, sądem. Przez ten wypadek dokonało się w naszym życiu wiele zmian, wszystko się bardzo skomplikowało. Matka, która wychowuje dziecko po mojej siostrze, zachorowała, a my nadal musimy walczyć. Musimy wytrwać. On musi iść do więzienia. Chociaż na trochę, może by coś zrozumiał, może coś by się w jego głowie zmieniło - mówi brat śmiertelnie potrąconej kobiety.
Autor: Igor Białousz/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: tvn24