Przywiązywała dzieci do krzeseł i zalepiała im usta taśmą, krzycząc "już, dawaj! Kara to kara!" - takie metody wychowawcze stosowała była nauczycielka ze Szczodrego (woj. dolnośląskie). Sprawa wyszła na jaw, gdy jedna z matek wrzuciła swojemu dziecku do plecaka dyktafon. W czwartek przed sądem w Oleśnicy ruszył proces Justyny G.
Sprawa Justyny G. trafiła w czwartek na wokandę sądu rejonowego w Oleśnicy. Kobieta jest oskarżona o fizyczne i psychiczne znęcanie się nad swoimi 6-letnimi podopiecznymi. - Nikt, kto nie jest rodzicem takiego dziecka, nie ma pojęcia, przez co przeszliśmy, co czujemy. Nie możemy spać w nocy - komentowała tuż przed rozpoczęciem procesu jedna z matek, której dziecko uczęszczało na zajęcia do Justyny G. Kobieta chce zachować anonimowość.
Przez wzgląd na dobro dzieci proces jest częściowo utajniony. Nauczycielka nie zdecydowała się zeznawać przed sądem. Po odczytaniu oskarżenia przez prokuratora, przeprosiła jedynie swoich wychowanków, rodziców oraz pracowników szkoły. Grozi jej do 5 lat pozbawienia wolności.
Znęcała się, żeby zintegrować klasę?
Justyna G. podczas przesłuchania prokuratorskiego nie przyznawała się do winy. Śledczy ustalili, że kobieta oprócz znęcania się, groziła również śmiercią swoim 6-lenim podopiecznym. W trakcie śledztwa była nauczycielka potwierdziła jedynie, że przywiązała jedno z dzieci do krzesła, ale "zrobiła to delikatnie". Stwierdziła również, że żałuje zaklejania ust dzieci taśmą. - Według niej dzieci bardzo ją mimo to lubiły, a ona lubiła dzieci. Środki wychowawcze, jakie stosowała, miały być tylko metodą na dyscyplinę i integrację pierwszoklasistów - tłumaczy Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Dyktafon w tornistrze
To właśnie dzięki czujności rodziców postępowanie nauczycielki ze Szczodrego wyszło na jaw. W marcu 2015 roku jedna z mam, zaniepokojona zachowaniem swojego synka oraz jego lękiem przed pójściem do szkoły, wrzuciła mu do plecaka dyktafon.
To, co usłyszała, zmroziło krew w żyłach. Słychać tam m. in. zalepianie dzieciom buzi oraz niewybredne komentarze nauczycielki. "Irytujecie mnie, siusiumajtki" - krzyczała, gdy nie potrafili odpowiedzieć na jej pytania. "Proszę bardzo, zalepiamy buzię. Spokojnie, mam dużo taśmy. Jak cienka się skończy, to będzie gruba" - zapewniała pierwszoklasistów.
Justyna G. poza kontrolą dyrekcji
Po ujawnieniu nagrania kobieta najpierw została zawieszona w swoich obowiązkach, a później prokuratura zakazała się jej pojawiać na terenie szkoły. Nigdy nie zabrała głosu w tej sprawie.
W międzyczasie okazało się, że młoda stażem nauczycielka mogła nigdy wcześniej nie być kontrolowana przez panią dyrektor, która zarządzała podstawówką w Szczodrem. - Każdy dyrektor szkoły ma obowiązek oceniania pracy nauczyciela, a w tym przypadku takich ocen nie było. Również w trakcie odbywania stażu przez tę nauczycielkę nie odnotowano żadnych wizytacji nauczyciela pełniącego funkcję opiekuna stażu - wyjaśniała wówczas w rozmowie z TVN24 Janina Jakubowska z kuratorium oświaty we Wrocławiu.
Ponadto okazało się, że Justyna G. stosowała inny niż zalecany dla 6-letnich dzieci program dydaktyczny.
Nauczycielka oskarżona, dyrektor dostaje nagrodę
Sprawę szeroko komentowała również ówczesna minister edukacji, głos zabrał też rzecznik praw dziecka. Kilka miesięcy później kontrowersje wzbudził fakt przyznania przez wójta dyrektorce szkoły nagrody finansowej. - Nie oceniałam nadzoru pedagogicznego sprawowanego przez dyrektora szkoły, przyznając nagrody z okazji Dnia Edukacji Narodowej. Ocena powyższego leży w kompetencji Kuratorium Oświaty. Nie mam również informacji o przebiegu i ewentualnych wynikach postępowania, gdyż nie jest stroną w sprawie - zapewniała wtedy wójt Agnieszka Łebek.
Autor: mir/sk / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: arch. TVN24 Wrocław