Przez kilkaset lat w tym miejscu mordercy i rabusie żegnali się z życiem. Archeolodzy z Uniwersytetu Wrocławskiego odnaleźli pozostałości po szubienicy w Złotoryi (woj. dolnośląskie). Odkopali nie tylko fundament, ale także kości i łańcuchy, którymi przykuwano ciała martwych już skazańców. W sumie w tym miejscu wykonano ponad 30 egzekucji.
O tym, że pod ziemią może być coś interesującego badacze wiedzieli już rok temu. Niedawno wrócili na Górę Mieszczańską w Złotoryi, by odkryć to, co się tam kryje. - Wcześniej wykonaliśmy wykop sondażowy, by sprawdzić, czy podejrzenia są słuszne i czy możemy się w tym miejscu spodziewać reliktów przeszłości. Trafiliśmy na fundament - opisuje dr Paweł Duma z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego, który kierował badaniami. Te trwały 3 tygodnie.
Kości i łańcuch na którym eksponowano zwłoki skazańców
Prace nie były skomplikowane, ale wymagały precyzji. Wykonali wiele wykopów. W końcu się udało.
- Zobaczyliśmy świetnie zachowane resztki miejskiej szubienicy. Jej podstawa była ukryta pod kilkoma warstwami ziemi. Nawarstwienia były związane z funkcjonowaniem tego miejsca - podkreśla Duma. I tak archeolodzy natknęli się na liczne kości, nie tylko ludzkie, ale też zwierzęce. Wszystko dlatego, że kat, który wykonywał wyroki miał też dbać o czystość w mieście.
Obok szubienicy działała rakarnia, czyli miejsce, w którym chowano padłe zwierzęta, albo zabijano te wałęsające się. - To miejsce traktowano trochę jak śmietnik - przyznaje archeolog. We wnętrzu znaleziono też fragmenty ceramiki, żelazne skoble, którymi wieki temu przybijano stryczki do drewnianych belek. Na dnie leżał też żelazny łańcuch, na którym eksponowano zwłoki skazańców. - Zwykły sznur był za mało wytrzymały. Mógł się szybko urwać, a chodziło o to, by ciało było jak najdłużej wystawione na widok publiczny - opisuje Duma.
Znalezione przez archeologów z Uniwersytetu Wrocławskiego pozostałości szubienicy mają ponad 7,5 metra średnicy. Nie wiadomo jak wysoka była. Jednak zdaniem badaczy konstrukcja mogła mieć ok. 6 - 7 metrów. To czyniłoby jedną z największych w Polsce, a na pewno największą na terenie Śląska. Podobna, do dziś, zachowała się w dolnośląskim Wojcieszowie.
Pozostałości tej złotoryjskiej można zobaczyć na modelu 3D przygotowanym przez Maksyma Mackiewicza, doktoranta Instytutu Archeologii UWr.
Nie tylko wieszali, ale też ścinali, palili i rozciągali na kole
Nie wiadomo kiedy dokładnie miejsce straceń w Złotoryi zaczęło funkcjonować. Zdaniem historyka pierwsze egzekucje odbyły się tu już w XV wieku. - W sumie odbyło się tu ponad 30 egzekucji. Nie tylko poprzez powieszenie, ale też poprzez spalenie, ścięcie czy położenie ciała na kole - relacjonuje dr Daniel Wojtucki z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego.
Kary były wyrafinowane i okrutne. W 1678 roku trzy osoby spalono tu żywcem, jednego przestępcę ścięto, a jego ciało rozciągnięto na kole. Dla innego kat był bardziej łaskawy. Mężczyznę ściął i pochował w spokoju. - 20 lat później za zabójstwo noworodka kobieta została ścięta, a jej ciało wsadzono w szprychy koła. Dla kobiety była to niespotykana kara, bo te zazwyczaj topiono albo grzebano żywcem - opowiada Wojtucki. Przy szubienicy chowano też samobójców, bo miejsce to było uznane za teren przeklęty.
Bębnami w złe duchy
Historyk przypomina, że gdy na początku XVIII wieku władze chciały wyremontować szubienicę trudno było znaleźć kogoś, kto paliłby się do pracy. - Nikt nie chciał tego robić w pojedynkę. Pochowani tu ludzie byli uważani za przeklętych. Uważało się, że w tym miejscu straszą duchy. Znalazłem relację o tym, że koło szubienicy pewien mężczyzna miał zostać napadnięty przez ducha - relacjonuje historyk. I dodaje, że dla ówczesnych ludzi samo przebywanie w bliskości szubienicy było postrzegane jako "ujma na honorze".
Pierwsze czynności na miejscu musieli wykonać przedstawiciele władz. Na miejscu straceń musieli też pojawić się muzycy. Ich zadanie było proste: z piszczałkami i bębnami mieli narobić tyle hałasu, by odgonić złe moce.
Szubienica stała się "niemodna"
Z przeanalizowanych przez Wojtuckiego archiwaliów wynika, że szubienica została zlikwidowana w 1810 roku. - Zachowało się pozwolenie na rozbiórkę, ale z adnotacją, że jeżeli szubienica będzie potrzebna to magistrat będzie zmuszony do jej wzniesienia. Potrzeby jednak nie było, bo jeszcze tylko raz ścięto tam człowieka toporem - opowiada naukowiec. A dr Duma dodaje: decyzja o likwidacji była podyktowana prądami oświeceniowymi. - Takie miejsca zaczęły się źle kojarzyć, zaczęły być niepożądane - przyznaje archeolog.
Teraz na podstawie badań archeolodzy chcą zrekonstruować szczegóły funkcjonowania złotoryjskiego miejsca straceń. Z kolei odnalezione kości zwierząt posłużą do określenia na jakie choroby cierpiały i w jakich warunkach były przetrzymywane. Jak przekazują badacze władze Złotoryi zapewniły, że pozostałości szubienicy zostaną zabezpieczone i udostępnione do zwiedzania.
Fragment szubienicy odnaleziono na Górze Mieszczańskiej w Złotoryi:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Uniwersytet Wrocławski | Maksym Mackiewicz