Przed opolskim sądem ruszył proces Sebastiana K. oskarżonego o podwójne zabójstwo. Zdaniem prokuratury, mężczyzna polał dwie kobiety denaturatem, a następnie podpalił. Przed sądem K. przedstawił swoją wersję wydarzeń.
Do zdarzenia, za które przed sądem odpowiada 36-letni Sebastian K., doszło 20 grudnia 2017 roku w Prudniku. To wtedy mężczyzna spotkał się ze znajomymi z budynku socjalnego, w którym kiedyś mieszkał. W towarzystwie kolegów i konkubiny pili alkohol. Mniej więcej po godzinie, jak relacjonował przed sądem, usłyszał hałas dobiegający z mieszkania swojej dawnej sąsiadki Lidii M. Wszedł do lokalu pod numerem pięć. Zastał tam kilka osób.
Impreza przerywana uspokajaniem znajomych
- Zacząłem na nich krzyczeć, że nie ma picia denaturatu. Mówiłem, że ma być spokój. Oni wszyscy byli już bardzo pijani, ale denaturatu nie widziałem - opowiadał przed sądem mężczyzna. Po udzieleniu reprymendy K. miał wrócić do swoich kompanów od kieliszka. Pili dalej.
Jak zeznawał przed sądem, że jeszcze raz poszedł uspokoić towarzystwo spod numeru pięć. Znalazł tam denaturat i - jak twierdzi - zaniósł go koledze, by użył go jako rozpałki do pieca.
Oskarżony: była szarpanina, pożar był przypadkiem
Po kilkudziesięciu minutach miał stwierdzić, że imprezy ma dość. Mówi, że poszedł do domu i położył się spać, ale około godziny 22 obudził go kac. W poszukiwaniu alkoholu postanowił wrócić do znajomego z budynku socjalnego. Drzwi były jednak zamknięte. Otwarte były natomiast te do mieszkania Lidii M. Kobieta nie była sama. - Wszedłem tam. Anna siedziała przy stole na pufie, Lidia na wersalce. Na stole stała półlitrowa, plastikowa butelka denaturatu. Chciałem ją zabrać, ale Lidia też ją złapała. Szarpaliśmy się, a z butelki wylał się denaturat - zeznawał oskarżony.
Ciecz miała zalać podłogę i łóżko. To wtedy K. miał popchnąć kobietę. - W tym momencie ta Anna, nie wiem czy chciała jej pomóc czy ratować resztę denaturatu, wstała a wstając zrzuciła ze stołu palące się świeczki - twierdzi 36-latek. Według niego kobieta upadła, a oblane wcześniej alkoholem miejsca zaczęły płonąć. Mężczyzna zeznał, że wpadł wtedy w panikę. - Nie wiedziałem, co mam zrobić, jak im pomóc, jak je gasić. Chciałem wezwać pomoc - zarzekał się przed sądem. Jednak tego nie zrobił. Twierdzi, że nie miał przy sobie telefonu, a drzwi od mieszkania nie dało się otworzyć.
"Wróciłem, żeby zobaczyć, czy je uratowali"
Według zeznań oskarżonego, chwycił on stojące na stole butelki. Twierdzi, że był pewny, że w środku jest woda. Dlatego - jak relacjonował - zawartością pojemnika chlusnął w stronę ognia. To tylko pogorszyło sprawę. Pożar powiększył się. - Otworzyłem okno i wyskoczyłem na zewnątrz. Chciałem uciekać, bo byłem przestraszony, bałem się konsekwencji. Udałem się w kierunku mieszkania, żeby zaalarmować straż - przekonywał na sali sądowej.
Gdy doszedł przed budynek, w którym mieszka, usłyszał syreny straży pożarnej. - Wszedłem do mieszkania, wziąłem psa i wróciłem tam, żeby zobaczyć, czy może je uratowali - skończył swoje zeznania.
Oskarżony o dwa zabójstwa
Kobiety jednak nie przeżyły. Zginęły w pożarze, który strażacy gasili przez kilka godzin. I właśnie o spowodowanie ich śmierci oskarżony jest Sebastian K. - Zbrodnia polegała na tym, że poprzez obezwładnienie, popchnięcie, a następnie oblanie denaturatem, działając w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia, podpalił dwie kobiety - mówił pod koniec marca 2018 roku Stanisław Bar z Prokuratury Okręgowej w Opolu.
K. nie przyznaje się do celowego wywołania pożaru, a jedynie do tego, że w mieszkaniu doszło do szarpaniny i przypadkowego zaprószenia ognia. Zdaniem oskarżyciela publicznego wyjaśnienia mężczyzny są sprzeczne ze zgromadzonym w sprawie materiałem dowodowym.
Mężczyźnie grozi dożywocie.
Sprawę rozpatruje Sąd Okręgowy w Opolu:
Autor: tam/mś / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław