Formalnie obowiązek wywiezienia spalonych odpadów z nielegalnego składowiska w Jakubowie spoczywa na ich właścicielu. Janusz G. - mimo nakazu administracyjnego - przez ostatnie 1,5 roku wcale się do tego nie kwapił. Gmina nie ma pieniędzy i w ostateczności będzie liczyć na pomoc państwa. A wszystkiemu przyglądają się zza zamkniętych okien okoliczni mieszkańcy, którzy nie mogą wytrzymać wszędobylskiego smrodu.
We wtorek, 24 lipca, na nielegalnym składowisku w Jakubowie na Dolnym Śląsku doszło do pożaru. Ogień przeniósł się na pobliski las. Z żywiołem - w kulminacyjnym momencie - walczyło ponad 240 strażaków. W akcji wzięły też udział samoloty gaśnicze.
Teren, na którym doszło do pożaru, dzierżawił Janusz G. Mężczyzna składował tam pojemniki - największe o pojemności nawet tysiąca litrów - w których były między innymi oleje, farby i rozpuszczalniki. Gaszenie, a potem dogaszanie terenu, zakończyło się dopiero po czterech dniach, jednakże - jak mówi komendant polkowickiej straży pożarnej Sylwester Jatczak - strażacy gasili jeszcze trzy kolejne, mniejsze pożary, które wybuchały na terenie składowiska w różnych odstępach czasowych.
Ze wstępnych ustaleń służb wynika, że wszystkie te pożary powstały w wyniku podpaleń.
Właściciel w areszcie
Janusz G. jeszcze w lipcu został zatrzymany i usłyszał zarzuty popełnienia przestępstwa polegającego na sprowadzeniu zdarzenia zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach w postaci pożaru oraz rozprzestrzeniania się substancji trujących i duszących. Decyzją sądu został tymczasowo aresztowany.
Na jaw wyszło, że mężczyzna miał nakaz administracyjny wywiezienia odpadów.
- Postępując wbrew przepisom ustawy o odpadach oraz nie stosując się do decyzji administracyjnej nakazującej usunięcie tych odpadów, gromadził je w taki sposób i w takich okolicznościach, że mogło to doprowadzić do rozprzestrzenienia się ognia, substancji duszących i trujących - poinformowała Lidia Tkaczyszyn z Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Decyzje te w żaden sposób nie rozwiązywały jednak problemów ludzi zamieszkujących okolice składowiska.
Mieszkańcy bez wiary
- Kamera ani mikrofon nie pokażą tego, jak tu teraz śmierdzi w tej chwili, co tu jest za klimat - przyznaje gorzko naszemu reporterowi pan Artur, mieszkaniec Jakubowa.
Smród to jedno, ale niektórzy skarżą się także na problemy zdrowotne.
- Jest na pewno okropny zapach, w gardło nas drapie, głowa mnie boli praktycznie codziennie. Zamykamy w domu okna mimo tego gorąca. Chcemy wietrzyć, ale nie da się - mówi pani Anna, mieszkająca niedaleko składowiska.
- Z deszczem to pójdzie w wody gruntowe. Tu studnie idą, do podlewania, do innych rzeczy. I czy to nie będzie szkodzić? Ale jak tu wiatr zawieje z tej strony, to w gardle drapie i oczy łzawią. To jest po prostu trucizna - dodaje pan Jacek.
Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, zgodnie uważają, że zostali zostawieni ze śmierdzącym problemem sami sobie. Nie ma w mieszkańcach wiary w to, że w najbliższym czasie śmieci zostaną wywiezione.
Kto zapłaci: gmina czy właściciel?
Według prawa to właściciel składowiska nadal jest zobowiązany do wywiezienia odpadów. Ale skoro nie zrobił tego z urzędowym nakazem przez cały 2017 rok i pół 2018, aż do pożaru, to dlaczego miałby zreflektować się teraz?
W takim przypadku zlikwidowaniem składowiska może zająć się gmina. Ale to drogie przedsięwzięcie i jak słyszymy w urzędzie gminy - aktualnie nie ma na nie pieniędzy.
- Jeśli dojdzie do takiego momentu, że wszystkie instytucje zawiodą i nikt nie będzie w stanie nakazać składującemu usunięcie odpadów, będziemy chcieli się wspomóc jakimiś środkami zewnętrznymi i posprzątać ten plac - deklaruje Paweł Piwko, wójt gminy Radwanice.
O takim rozwiązaniu mówi jednak jako o ostateczności. Urząd liczy, że prokuratura wykorzysta odpowiednie środki i zmusi Janusza G. do pokrycia kosztów usunięcia składowiska.
- To nie jest dobra ścieżka, żeby samorządy usuwały porzucone składowiska na koszt mieszkańców. Jak będzie do tego dochodziło, to takich składowisk będziemy mieć w kraju znacznie więcej - dodaje Piwko.
Na razie urząd wykonał krok w postaci wystosowania pisma do prokuratury z pytaniem, czy zakończyły się już ich działania na terenie składowiska. Dopiero kiedy śledczy pozwolą wejść na jego teren, wynajęty zostanie rzeczoznawca, który ma oszacować koszt usunięcia beczek.
Wszystkie procedury siłą rzeczy muszą trochę potrwać. Przez ten czas smród nadal będzie unosił się nad Jakubowem. Wójt próbuje jednak uspokajać.
- Z badań, które już zostały przeprowadzone, nie ma żadnych podstaw, aby mieszkańcy bali się o swoje zdrowie. Badania te, wykonywane dzień po pożarze, nie wykazały żadnego zanieczyszczenia - zapewnia Paweł Piwko.
Autor: ib//ec / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław