Kościuszkowska Dzielnica Mieszkaniowa we Wrocławiu na gruzach zniszczonego wojną miasta wyrosła niemal 60 lat temu. Była jedną z największych inwestycji mieszkaniowych, a postępom na budowie przypatrywał się Bolesław Bierut. Według ówczesnych gazet KDM miał podkreślać "wielkomiejskie oblicze miasta". Dziś to jeden z najlepiej rozpoznawanych punktów stolicy Dolnego Śląska.
- Ludzie, którzy przyjechali po wojnie do Wrocławia dzielili się na dwie grupy. To były dwa punkty widzenia na zastaną rzeczywistość. Pesymiści twierdzili, że na gruzach należy postawić tablicę "tu był Wrocław". Natomiast optymiści, że "tu będzie Wrocław". I rzeczywiście powstał - mówi Zenon Prętczyński, jeden z powojennych budowniczych stolicy Dolnego Śląska.
Architekt należał do zespołu, który zaprojektował wrocławską Kościuszkowską Dzielnicę Mieszkaniową. Budynki znajdujące się na pl. Kościuszki, ul. Piłsudskiego 54-62 i Świdnickiej 41-50 były pierwszą tak wielką inwestycją mieszkalno-usługową w powojennej stolicy Ziem Odzyskanych.
W miejscu dawnej dumy miasta "kamień na kamieniu"
Na czele siedmioosobowego zespołu architektów stanął Roman Tunikowski. - Byliśmy grupą przyjaciół, która przy okazji okazała się grupą niezłych architektów. Byliśmy młodziakami, bezpośrednio po studiach - wspomina Prętczyński, członek zespołu.
Projektanci w miejscu dawnego tętniącego życiem placu i reprezentacyjnego odcinka ul. Świdnickiej zastali morze ruin. - To było gruzowisko, kamień na kamieniu. Ocalały tu trzy przedwojenne budynki: hotel Savoy, dawna siedziba Banku Drezdeńskiego i dzisiejsza Renoma - przypomina architekt. I dodaje, że wraz z kolegami po fachu z zapałem przystąpili do działania. - Chociaż pracowaliśmy bez wytchnienia, praktycznie dzień i noc to mieliśmy z tego ogromną satysfakcję - przyznaje.
"Towarzysze, tu trzeba zrobić porządnie"
Z relacji architekta wynika, że władza patrzyła projektantom na ręce. Budową wrocławskiego osiedla mieszkaniowego, które miało stać się domem dla 4 tys. ludzi interesował się sam przywódca Polski Ludowej Bolesław Bierut. W końcu zamieszkać mieli tu przede wszystkim wyróżniający się robotnicy tzw. przodownicy pracy, którzy przekraczali wyznaczone przez władze wyśrubowane normy.
- To była tak poważna realizacja, że decyzje zapadały na forum centralnego komitetu partii. Bierut miał nawet powiedzieć do dygnitarzy "towarzysze, tu trzeba zrobić porządnie" - twierdzi Prętczyński. I tak, dzięki przychylności polskich władz, od 1954 roku, na plac budowy trafiały m.in. cegły z rozbiórki zrujnowanych budynków. Jednak, jak wspomina Prętczyński, nadzór partii wiązał się także z tym, że szef zespołu projektowego musiał często "rzucać robotę" i jechać do stolicy po wskazówki.
"Wielkomiejskie oblicze miasta"
Oderwani od pracy architekci w pocie czoła musieli nadrabiać stracony czas, a gazety prześcigały sikę w zachwytach nad ich projektem. Dziennikarze "Słowa Polskiego" pisali o tym, że KDM "nada na wskroś wielkomiejskie oblicze naszemu miastu". By tak się stało na plac budowy wkroczyli robotnicy. Budowę chciano ukończyć jak najszybciej. Codziennie wbijano tu łopaty, mieszano zaprawę murarską, a w sukurs ludziom przyszedł ciężki sprzęt. Ówcześni architekci mieli szczęście, bo w realizacji projektu pomagali im przedwojenni rzemieślnicy. Ci znali się na swojej sztuce. Czas partackich ekip budowlanych stawiających krzywe ściany i schody prowadzące donikąd miał dopiero nadejść.
Neonowe zagłębie
W 1956 roku, po dwóch latach od rozpoczęcia budowy, do mieszkań wprowadzili się lokatorzy. Na parterach budynków działały sklepy i punkty usługowe. Tutejsza kawiarnia Stylowa zapraszała "miłych turystów na czarną kawę", a dodatkową atrakcją był codzienny wieczorny koncert. KDM był też miejscem pełnym kolorowych świecących reklam. Neony zdobiły nie tylko elewacje, ale też spadziste dachy z czerwonej dachówki. Swój neon miał tu m.in. sklep ze znaczkami, lokalna gazeta, kawiarnia, kwiaciarnia i sklep ze słodyczami. Do dziś, na Placu Kościuszki, wiszą neony jednej z ubezpieczalni, hotelu i KDM.
We Wrocławiu jak w Warszawie?
Zaledwie kilka lat wcześniej w stolicy powstała Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, do której wrocławski kompleks jest przyrównywany. - Porównując z MDM to nasza najbardziej spektakularna dzielnica mieszkaniowa (KDM - przyp. red.) jest malutka, bo to zaledwie jeden plac z przyległościami. To właśnie jeden z niewielu pozytywnych objawów tego, że byliśmy oddaleni od stolicy. Dzięki temu nie pilnowano nas tak uważnie i nie przymuszano lokalnych architektów do tego, by było jak najwięcej patosu - twierdzi Michał Duda, pracownik Muzeum Architektury we Wrocławiu.
Jednak przyznaje, że oba projekty są do siebie bardzo zbliżone. - Podobnie jak w Warszawie i tu miała być śródmiejska, reprezentacyjna dzielnica mieszkaniowa. Z mieszkaniami dla klasy pracującej, z dużym nasyceniem lokalami usługowymi - tłumaczy Duda. Jednocześnie podkreśla, że "architekci sprytnie uciekli od socrealistycznego patosu". - KDM jest dużo skromniejszy od MDM i dużo mniej ostentacyjny jeśli chodzi o imperialną architekturę - uważa architekt.
"Jeden z lepszych kawałków miasta"
Rzeczywiście, olbrzymie pięciokondygnacyjne ceglane budynki są skromnie ozdobione. W końcu zgodnie z założeniami partii architektura nie musiała być piękna i elegancka. Miała za to podkreślać siłę ludu. To właśnie tą prostotą połączoną z monumentalnością Kościuszkowska Dzielnica Mieszkaniowa wciąż zachwyca przechodniów. Przybrudzone arkady przy ul. Świdnickiej w ubiegłym roku wyczyszczono, a odrapane ściany pomalowano.
- Z mojej perspektywy to wyjątkowe i specyficzne budynki. Architektura została dopasowana do tkanki urbanistycznej, która była tu wcześniej. Dawny plac istnieje tu do dziś. Niektórzy patrząc na tę zabudowę nie są pewni czy to budynki przedwojenne, czy może powojenne. To pokazuje, że architekci zrobili dobrą robotę i wtopili swoją pracę w to, co było - stwierdza pracownik muzeum. A Prętczyński wspomina, że wycieczki, które przyjeżdżały do Wrocławia nie dowierzały, że zabudowa powstała po wojnie. - Ludzie mówili, że przecież wszystko było zniszczone. Nie mieściło im się w głowach, że nasz projekt to dzieło powojenne - mówi emerytowany architekt.
Czy KDM był przełomowy? - Projekt nie był, ale zdecydowanie to jeden z lepszych kawałków miasta jaki udało się wykreować w jego powojennej historii - stwierdza Duda. Ten "lepszy kawałek miasta" doceniają też inni. KDM w 1994 roku została wpisana, jako część układu urbanistycznego, do rejestru zabytków.
Niemal 60-letni KDM można podziwiać we Wrocławiu:
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: fotopolska.eu