Jak relacjonuje pan Tomasz, jego partnerka chorująca na COVID-19, gorączkowała i z trudem łapała oddech. Na karetkę, jak mówi, czekała osiem godzin, ale do szpitala w Wołowie (województwo dolnośląskie) ostatecznie zawiózł ją własnym samochodem. Tam - jak relacjonuje mężczyzna - na przyjęcie chora czekała jeszcze kolejne trzy godziny. Narodowy Fundusz Zdrowia zapowiedział kontrolę.
Historię ze szczegółami opisuje nam Tomasz Szczegielniak. Jak mówi, razem ze swoją partnerką mieli potwierdzone testem zakażenie koronawirusem. Przez kilka dni kobieta gorączkowała, jej stan się pogarszał. 17 listopada zaczęła się dusić.
- Po raz pierwszy zadzwoniliśmy po karetkę o godzinie 16.45. Potem dzwoniłem wielokrotnie. Cały czas słyszałem od dyspozytora, że nie ma wolnych karetek. Przed północą moja partnerka straciła przytomność. Kiedy zadzwoniłem po raz kolejny, pani w słuchawce powiedziała, że możemy pojechać do szpitala własnym samochodem, bo w Wołowie jest oddział covidowy - mówi pan Tomasz.
"Otworzyła okno, zaczęła krzyczeć"
Razem z synem znieśli do samochodu kobietę i pojechali pod izbę przyjęć. Kiedy dojechali na miejsce, było zupełnie ciemno.
- Po jakimś czasie z okna wyjrzała pielęgniarka, powiedziała, że skonsultuje się, co robić. Chwilę później dowiedzieliśmy się, że lekarka nie zgodziła się na przyjęcie do szpitala - mówi nasz rozmówca.
Na miejsce wezwana została policja, ale funkcjonariusze niewiele mogli wskórać.
- Potem okno otworzyła już sama lekarka i zaczęła krzyczeć, że pocośmy tu przyjechali, mamy jechać do Wrocławia, tu się testów nie robi. My mieliśmy wyniki przy sobie. Powiedziała, że ma wolne miejsca, ale ma zaplanowane przyjęcia, ale nie uzyskaliśmy odpowiedzi, dla kogo. Tu jest człowiek, który umiera pod drzwiami, a pani mówi, że mają przyjęcia planowane. Poprosiłem o nazwisko pani doktor i dokument, że odmawia przyjęcia. Odparła, że jest RODO, nic nie musi podawać i zamknęła okno - opowiada nasz rozmówca.
Pan Tomasz ponownie zadzwonił na pogotowie. Dyspozytorka zaznaczyła, że szpital w Wołowie ma obowiązek przyjąć jego partnerkę. Próbowała się dodzwonić do placówki, ale nikt nie odbierał. Na miejsce wysłała karetkę z Wrocławia.
- Ambulans przyjechał około drugiej w nocy. Lekarz z karetki, po ostrej wymianie zdań, przekonał lekarkę ze szpitala, aby przyjęła moją partnerkę. Stało się to w końcu około 3 w nocy. Lekarka krzyczała na policjantów, że mają nas ukarać, bo złamaliśmy kwarantannę. Skoro nie było karetek, to musiałem wyjść z domu, aby ratować życie partnerki.
Szpital chce wyjaśnić, co się stało
Zwróciliśmy się z prośbą o komentarz do szpitala. W odpowiedzi Piotr Burdach, prezes zarządu, wysłał oświadczenie, w którym zapewnił, że wszczęte zostało już postępowanie wyjaśniające w tej sprawie, które - jak przewiduje - powinno zakończyć się do 5 grudnia. Dopiero wtedy szpital przedstawi swoje ustalenia.
"Przesądzenie i przypisywanie odpowiedzialności prawnej lekarzowi jest przedwczesne, szczególnie mając na względzie restrykcyjne procedury przyjmowania pacjentów na oddział covidowy, jedynie w ramach przyjęć planowych lub wynikających ze skierowania do szpitala wraz z potwierdzonym wynikiem na Covid-19. Na obecnym etapie ustalono, że dyspozytor nakazał pacjentce oczekiwanie na przyjazd karetki, a zatem w ocenie prawnej dyspozytor nie dostrzegł sytuacji zagrażającej życiu lub zdrowiu, kiedy to w sytuacjach skrajnych (braku ambulansu) wysyłana jest straż pożarna celem podania tlenu. Niejasnym pozostaje dalsze stanowisko dyspozytora pogotowania ratunkowego i wykonywania przez pacjentkę wytycznych pogotowia ratunkowego" - pisze Burdach.
"Wskazać również należy, że niezwłocznie po decyzji koordynatora wojewódzkiego ds. Covid-19, do którego zwróciła się lekarka przyjmująca pacjentkę, a która to decyzja stanowi wyjątek od ogólnej ww. reguły przyjęć na oddział, pacjentka została przyjęta na oddział w stanie dobrym, bez zagrożenia dla jakichkolwiek funkcji życiowych. Na ten moment informujemy, że pacjentka nie złożyła do spółki skargi" - dodaje prezes zarządu.
Kontrola NFZ
Swoją kontrolę przeprowadza też Narodowy Fundusz Zdrowia, który czeka na wyjaśnienia zarówno władz szpitala, jak i samej lekarki.
- Powiatowe Centrum Medyczne w Wołowie, na mocy decyzji wojewody, ma oddział przygotowany i dla osób podejrzanych o zakażenie, i dla osób covidowych. Szpital miał więc obowiązek przyjąć pacjentkę i udzielić jej wymaganej pomocy - mówi Joanna Mierzwińska, rzeczniczka dolnośląskiego oddziału NFZ.
39-letnia pacjentka czuje się coraz lepiej. Wkrótce najprawdopodobniej zostanie wypisana do domu.
Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław