Jeszcze nie otrząsnęli się po tym, jak trzy tygodnie temu spłonął zakład tworzyw sztucznych, a z dymem poszedł wczoraj kolejny należący do tego samego przedsiębiorstwa. Firma zatrudniała kilkaset osób z gminy Twardogóra (woj. dolnośląskie) i była największym pracodawcą w okolicy. Pracownicy boją się o miejsca pracy, a zarząd spółki, który nie wyklucza sabotażu, deklaruje: odbudujemy zakład. Obu pożarom przygląda się prokuratura.
Pożar wybuchł w środę przed godz. 21 na terenie zakładu przy ul. Wojska Polskiego w Twardogórze. Ogień pojawił się w hali magazynowej, następnie rozprzestrzenił się na teren całej fabryki. Na miejscu interweniowało 46 zastępów straży pożarnej.
"Nie wiem, co będzie. Tragedia"
Pracownicy, którzy rozpoczynali wówczas nocną zmianę, zostali bezpiecznie ewakuowani. Teraz jednak martwią się, czy będą mieli gdzie wracać.
- Z tamtego zakładu nic nie zostało i z tego, podejrzewam, też nic nie zostanie. Będzie trzeba szukać pracy gdzieś indziej. Rodziny zostaną teraz bez środków do życia. Nie wiem, co teraz będzie, to dla nas tragedia - mówi pani Aneta, pracownica firmy.
I zwraca uwagę na kolejny problem: toksyczny dym, który przez pożar rozprzestrzenił się po okolicy. - Będą tu zatrucia niesamowite. Takie zakłady powinny być gdzie indziej, a nie w mieście. To jest porażka - ocenia.
Pożar wczoraj, pożar trzy tygodnie temu
Ponad trzy tygodnie temu pani Wiktoria była świadkiem pożaru w zakładzie firmy w oddalonym o 2 km Chełstówku. Wówczas to było jej miejsce pracy, teraz została przeniesiona do oddziału w Twardogórze, który spłonął wczoraj.
- Miałam właśnie zaczynać zmianę, kiedy dowiedziałam się o pożarze. Poprzednim razem byłam w drugim zakładzie. Widziałam cały ten żywioł, a teraz to. Uważam, że to nie dzieje się przypadkowo, ostatnio ciągle palą się zakłady tworzyw sztucznych - opowiada pani Wiktoria.
I podkreśla, że zakład był głównym, największym pracodawcą w okolicy. - Ludzie nie wiedzą, jak to jest nie mieć na chleb - mówi wzruszona. I dodaje: ta firma to moje serce, nie wyobrażam sobie pracować gdzie indziej.
Pożar dotknął nie tylko pracowników spalonego zakładu, ale także okolicznych mieszkańców.
- Ludzie zostaną bez pracy, to jest największy ból. Ja tu mieszkam obok i uciekałem na drugą stronę Twardogóry, bo tutaj było takie zagrożenie - relacjonuje pan Jerzy, którego dom znajduje się w sąsiedztwie pogorzeliska.
W sumie w obu zakładach pracowało ok. 650 osób.
"Chcemy, aby nikt nie stracił pracy"
Zarząd firmy stara się uspokoić pracowników i zapewnia, że zachowają miejsca pracy. Obiekty, które spłonęły, mają zostać odbudowane, a produkcja niebawem wznowiona.
- Spaliły się jedynie produkty gotowe. Maszyny i narzędzia nie zostały zniszczone w pożarze, dlatego będziemy pracować, gdy tylko uzyskamy odpowiednie pozwolenia. Naszym celem jest odbudowa fabryki, nie chcemy, aby ludzie tracili pracę - deklaruje Luca Fabio Lugli, wiceprezes spółki Ilpea.
I dodaje, że nie wie, jakie są przyczyny obu pożarów, ale ma swoje podejrzenia, o których poinformował już policję. - To może być sabotaż - zastanawia się Lugli.
Prokuratura w Oleśnicy już bada sprawę i nie wyklucza, że pożar, który w środę wybuchł w Twardogórze, będzie łączyć z tym z Chełstówka z 20 lipca. Wciąż nie udało się ustalić, z jakich przyczyn ten sam zakład zapalił się w lipcu.
- Na razie prokurator nie może wejść na miejsce, bo trwa dogaszanie pożaru. Poza tym w powietrzu unosi się jeszcze dym, który może być niebezpieczny. Jeżeli strażacy stwierdzą, że akcja gaśnicza jest zakończona, to dopiero wtedy zgodzą się na oględziny - mówi Arleta Pawłowska z Prokuratury Rejonowej w Oleśnicy.
Zacznie się ustalanie przyczyn pożaru.
Autor: zuza/i / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: D. Rudnicki