Miały być wielkie poszukiwania i wielki skarb. Zamiast tego były wyłudzone pieniądze. 205 tysięcy złotych. Oszust, podający się za syna esesmana, miał trafić za kratki. Jednak od wyroku się odwołał.
Stanisław M. twierdził, że jest synem esesmana. Opowiadał o tym, że przyjechał na Dolny Śląsk w poszukiwaniu skarbu - złota zakopanego pod koniec II wojny światowej na jednej z działek pod Świdnicą. Ponad 7 ton cennego kruszcu.
Miał dokumentację i opowieść. Nie miał pieniędzy
M. nie był gołosłowny. Pokazywał ludziom dokumenty sprzed lat i stare mapy. Miał wszystko. Brakowało mu tylko gotówki na przeprowadzenie poszukiwań. W końcu opowieści o złocie skusiły mieszkańca jednej z podwrocławskich wsi.
Postanowił sfinansować prace terenowe. Wyłożył na to najpierw 120 tys. złotych. Później dołożył kolejne 80 tys., a w końcu kolejne 5 tys. złotych. Złotem mieli podzielić się po połowie.
Złota nie było
Mijały miesiące. Sponsor poszukiwań niecierpliwił się. Dopytywał, jak przebiegają prace. Otrzymywał wymijające odpowiedzi. Wciąż coś miało się komplikować. W końcu inwestor nie wytrzymał. Zażądał zwrotu gotówki. Gdy M. pieniędzy nie oddał, mężczyzna stracił cierpliwość. O sprawie powiadomił policję.
M. cały czas przekonywał, że poszukiwania się odbyły. I że rozliczył się z inwestorem. Miał mu przekazać między innymi złote pióro. W te słowa nie uwierzyli ani śledczy, ani sąd.
Sąd: musi oddać pieniądze i iść za kratki
W pierwszej instancji mężczyznę skazano na 25 miesięcy pozbawienia wolności. To wyrok łączny za dwa oszustwa. Surowy, bo mężczyzna działał w warunkach recydywy. Za oszustwa karany był już wcześniej. M. od decyzji sądu się odwołał.
Obrońca mężczyzny przekonywał, że wyrok jest zbyt surowy i uniemożliwia jego klientowi oddanie wyłudzonych środków.
- Powodem, dla którego pokrzywdzony zdecydował się powiadomić o popełnieniu przestępstwa, nie była chęć osadzenia oskarżonego w zakładzie karnym, a odzyskanie należnych mu pieniędzy - przekonywał przed sądem Michał Pająk, obrońca M. I dowodził, że "bardziej efektywnym" dla inwestora rozwiązaniem byłaby kara pozbawienia wolności w zawieszeniu. Tak, by M. mógł odpracować należność. - Takie rozwiązanie jest o wiele bardziej korzystne zarówno dla oskarżonego, jak i pokrzywdzonego, który szybciej i pewniej będzie mógł odzyskać swoje pieniądze - podkreślał mecenas Pająk.
Będzie kasacja?
Argumentacja nie przekonała składu sędziowskiego. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu postanowił utrzymać rozstrzygnięcie sądu pierwszej instancji. To oznacza, że najbliższe kilkanaście miesięcy M. spędzi za kratkami. Wyrok jest prawomocny, choć obrońca oskarżonego dopuszcza możliwość wniesienia kasacji do Sądu Najwyższego. - Najpierw jednak musimy zapoznać się z pisemnym uzasadnieniem - przyznał Pająk.
Pełnomocnik pokrzywdzonego mężczyzny cieszył się z rozstrzygnięcia. - Wyrok jest prawidłowy - komentował.
Wyrok zapadł przed Sądem Apelacyjnym we Wrocławiu:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław, Gazeta Wrocławska
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław