W rękach trzyma miech i piszczałkę. Na biodrach ma przepasany kilt, czyli szkocką spódnicę w kraciasty wzór. Choć w centrum pojawia się rzadko, to wszyscy go dobrze znają. I z pewnością wszyscy słyszą, bo dźwięki jakie wydaje jego instrument niosą się po całym rynku.
- Mieszkałem w Szkocji. Od zawsze ich muzyka mi się podobała. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będę mógł grać na tym instrumencie. Przypadek sprawił, że poznałem emerytowanego dowódcę zespołu, który ze mną pracował i w międzyczasie uczył mnie gry na dudach - wspomina Łukasz Kossakowski, muzyk z Wrocławia.
Gorączka dudziarza
Pan Łukasz przekonuje, że gra na tym instrumencie to trudna sztuka. Wymaga wiele cierpliwości, czasu i wytrwałości. Nawet najkrótsza przerwa może sprawić, że naukę gry trzeba będzie zacząć od początku. Dlatego na dudach trzeba grać często i regularnie. Ale początki pana Łukasza nie były wcale takie łatwe.
- Myślałem, że się poddam. Odkładałem instrument na bok, potem do niego wracałem. Wszyscy mówili mi, że dobrze gram, ale ja tego nie słyszałem. Dopiero po kilku miesiącach, jakby coś się w mózgu odblokowało i usłyszałem to co gram. Wtedy załapałem tak zwaną gorączkę dudziarza. Chciałem jak najwięcej i jak najszybciej się wszystkiego nauczyć - mówi Kossakowski.
Technika dmuchania
- Wszyscy dudziarze w kółko ćwiczą to samo, żeby utrzymać kondycję. Dudy wymagają nie tyle siły, co techniki dmuchania. Mimo że to prymitywny instrument i ilość dźwięków jest niewielka, to sama synchronizacja ruchów, żeby wydobyć dźwięki, podkreśla skalę trudności grania na dudach - zaznacza muzyk.
Pan Łukasz doskonale wie jak głośny jest jego instrument. - Nawet głuchy by usłyszał - śmieje się i od razu tłumaczy, że taka jest specyfika dud. Zostały bowiem stworzone na potrzeby wojen. Wielkie szkockie dudy były typowe dla maszerującego wojska. Dawały znak przeciwnikowi, że ma do czynienia z regularną jednostką wojskową, a nie małą bandą walczących.
- I tak dudy zostały w kulturze szkockiej. Ale tak naprawdę cały świat gra na dudach. Stany Zjednoczone, Kanada, Nowa Zelandia, Australia. Nie wspominając już o Pakistanie i Palestynie, gdzie dudy jednym z najpopularniejszych instrumentów - dodaje.
"Można stracić słuch"
Pan Łukasz jest jedynym dudziarzem na wrocławskim rynku. Ale jak sam mówi, dopiero kilka instrumentów razem ujawnia potencjał drzemiący w dudach.
- Tu chodzi o moc. Jeden instrument, choć jest głośny, to tego nie oddaje. Dopiero gdy gramy w trójkę to czuć prawdziwe emocje. Wtedy wydobywają się dźwięki przeszywające ciało - tłumaczy Kossakowski. - Nawet u mnie czasami pojawiają się ciarki na rękach. Szczególnie, gdy gram bez stoperów. Tego nie radzę praktykować, bo po kilku latach można stracić słuch - dodaje z uśmiechem.
Zaznacza, że zazwyczaj spotyka się z pozytywną reakcją swoich słuchaczy. Turyści chętnie wrzucają mu drobne. Niektórzy specjalnie przychodzą, żeby go posłuchać.
Turystom się podoba
Klienci restauracji wokół rynku też chwalą grę pana Łukasza. Twierdzą, że jego występy urozmaicają popołudniowe wyjścia na stare miasto.
- To fantastyczna muzyka - mówi Wojtek, który często przychodzi na kawę do rynku.
- Ludzie go lubią, doceniają i często wrzucają pieniądze. Turystom się podoba. Przynajmniej coś się dzieje w rynku - potwierdza Ramona, kelnerka w barze z ogródkiem piwnym.
Mieszkańców irytuje
Jednak nie każdemu przypadła do gustu muzyka pana Łukasza. Na jego uciążliwą grę narzekają m.in. pracownicy pobliskich biur, mieszkańcy kamienic i kwiaciarki z placu Solnego.
- Chciałem mu zapłacić, żeby przestał grać. To jest zdecydowanie za głośne - skarży się pan Robert, mieszkaniec Wrocławia.
Sęk w tym, że na dudach nie można regulować głośności. Mimo to dudziarz ze zrozumieniem słucha krytyki.
- Rozumiem, że czasem może irytować. Jeśli ktoś podejdzie i wytłumaczy, że mu przeszkadzam, to przesunę się - odpowiada Kossakowski.
"Za granicą mnie doceniają"
- Niestety muszę jeździć 300-400 km do innych europejskich miast. Tam mogę grać bez problemu - żali się muzyk. - Niektórzy nie znają się i mówią, że w kółko gram jedno i to samo. Ale ja gram tak jak trzeba, czyli całymi setami - wyjaśnia.
Tłumaczy, że w każdym secie jest kilka 15-sekundowych utworów. Żeby je usłyszeć, trzeba się po prostu wsłuchać.
- Wiem, że część mieszkańców naszego miasta mnie nie lubi. Dlatego w rynku pojawiam się rzadko. A jak już jestem to staram się co jakiś czas zmieniać miejsce i nie grać dłużej niż 40 minut. Nawet ludzie zza granicy sobie chwalą moją grę, doceniają mnie. Niestety dlatego często wyjeżdżam z Wrocławia - kwituje.
Autor: mir,balu / Źródło: TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Wrocław | H.Szuberski