Początkowo wojsko informowało, że pilot rozbitego MiG-29 użył fotela katapultowanego, ale dzisiaj pojawia się co do tego coraz więcej wątpliwości. Ministerstwo Obrony Narodowej oficjalnie sprawy nie chce komentować. Możliwe, że pilot miał wielkie szczęście.
Fakt, czy lotnik użył fotela katapultowanego, czy też nie, ma kluczowe znaczenie. Gdyby użył, to byłby to - jakby to nie brzmiało - dość standardowy wypadek. Maszyna z jakiegoś powodu zmierzała ku ziemi, a niewidzący sposobu uniknięcia jej rozbicia pilot uruchomił fotel K-36DM, aby uratować siebie. Po 0,2 sekundy był na zewnątrz, a maszyna spadła na las. Jeśli jednak z jakiegoś powodu pilot nie wyskoczył, to sprawa robi się znacznie bardziej zagadkowa.
Ciężkie warunki, trudne lądowanie
Istotne fakty są takie, że MiG-29 podchodził do lądowania w bazie Mińsk Mazowiecki około godziny 17, po zmroku. W rejonie wypadku były niskie chmury, mgła i ujemna temperatura. Warunki były więc złe - na tyle złe, że minuty po wypadku z odległego o 13 km lotniska nie mógł wystartować śmigłowiec ratowniczy - ale pilot był naprowadzany przez system ILS (Instrument Landing System) pozwalający zorientować się w przestrzeni nawet w sytuacji, kiedy na zewnątrz kokpitu niczego nie widać. Dodatkowo według oświadczenia dowódcy 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego, pułkownika Piotra Iwaszki, pilot nie zgłaszał przed wypadkiem żadnych problemów technicznych. Nie oznacza to, że na pewno ich nie było. Gdyby w tak ciężkich warunkach pogodowych i na małej wysokości doszło do poważnej awarii, to pilot mógł nie mieć czasu informować o czymkolwiek, tylko starał się ratować. Podstawowa zasada w lotnictwie brzmi, że w wypadku problemów załoga ma najpierw zająć się pilotowaniem, potem nawigowaniem, a dopiero kiedy zrobi te dwie rzeczy, powinna się komunikować z ziemią. W lotnictwie istnieje jednak też pojęcie wypadku określanego jako CFIT, czyli Controlled Flight Into Terrain - "kontrolowane wlecenie w ziemię". Oznacza ono sytuacje, kiedy pilot z jakiegoś powodu traci orientację w przestrzeni i w sposób niezauważony dla siebie wlatuje w ziemię. Do takich wypadków najczęściej dochodzi w nocy, w ciężkich warunkach i podczas lądowania. Może to być błąd pilota albo awaria sprzętu, który powinien go prowadzić "po omacku". Wystarczy, że zepsuje się jeden z kluczowych wskaźników i teoretycznie zdolna do lotu maszyna wlatuje w ziemię. Nie-pilotom może być trudno sobie wyobrazić taką sytuację, ale kiedy leci się z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę i nie widzi się żadnych punktów odniesienia na zewnątrz kabiny, to ludzki błędnik wariuje. Wydaje się, że każdy zakręt czy ruch maszyny powinno się czuć, ale tak nie jest. Podstawową zasadą w lotach bez widoczności (czyli w nocy czy w chmurach) jest to, że nie można ufać swoim zmysłom. Trzeba polegać na instrumentach. W wypadku CFIT pilot może nie mieć w ogóle czasu na reakcję i na przykład dostrzega korony drzew, kiedy właściwie zaczyna o nie zahaczać podwoziem. Wówczas wydarzenia toczą się tak szybko, że może nie być czasu na sięgnięcie po uchwyty między nogami i uruchomienie katapulty. Huk, wstrząs i - jeśli ma się wielkie szczęście - już się jest na ziemi we wraku pooranym przez drzewa. Jeśli się nie ma szczęścia, to jest koniec.
Wypadkiem CFIT była na przykład katastrofa wojskowego samolotu C-295 pod Mirosławcem w 2008 roku. Lądująca w ciężkich warunkach załoga nie zauważyła, że nieświadomie coraz mocniej przechylała maszynę na bok. Samolot zaczął gwałtownie tracić wysokość i wleciał w ziemię.
Życie najważniejsze
Jeśli jest prawdą, że fotel katapultowany znajduje się w kokpicie wraku MiG-29 leżącego w lesie opodal Mińska Mazowieckiego, to wskazywałoby to na fakt, iż pilot nie miał czasu go użyć. Taką informację podał na antenie TVN24 Wojciech Łuczak, ekspert Agencji Lotniczej Altair. - Fotel jest we wraku. Potwierdzone przez dwa wiarygodne źródła - stwierdził Łuczak, a podobne informacje dochodzą nieoficjalnie także do naszej redakcji.
Jest zatem możliwe, że pilot nie katapultował się, ale miał wielkie szczęście i wyszedł praktycznie bez obrażeń z wlecenia myśliwcem w las. Doznał jedynie urazu nogi. Jest też możliwe, że fotel jest we wraku, ponieważ pilot z jakiegoś powodu świadomie nie wyskoczył i podjął decyzję o "awaryjnym lądowaniu" w lesie. Jednak byłoby to bardzo ryzykowne. Spotkania z drzewami przy prędkości około 300 km/h nie sposób kontrolować. W takiej sytuacji piloci mają przykazane ratować własne życie i porzucić maszynę.
Piloci MiG-29 siedzą na radzieckich fotelach K-36DM, konstrukcji bardzo udanej i chwalonej przez lotników oraz techników. W wielu wypadkach uratował życie ludziom w pozornie beznadziejnej sytuacji. Jego użycie nie jest pozbawione ryzyka (czasem piloci doznają obrażeń, bo są wystrzeliwani z kokpitu z wielką siłą), ale jest ono znaczne mniejsze niż wlecenie w las.
Jeśli pilot się nie wystrzelił, to nie uruchomiła się też od razu awaryjna radiolatarnia, która ma za zadanie naprowadzać ratowników. Ta jest schowana w specjalnym zasobniku w fotelu. Uruchamia się sama po katapultowaniu, choć pilot może to też zrobić później sam. Jednak bez radiolatarni uruchomionej natychmiast w momencie wypadku, zlokalizowanie rozbitej maszyny w lesie mogło zająć więcej czasu.
MON zamilkł
Polityka informacyjna MON nie pomaga rozwiać wątpliwości. W poniedziałek wieczorem zarówno rzecznik resortu pułkownik Anna Pęzioł-Wójtowicz, jak i wiceminister Bartosz Kownacki mówili, że pilot "użył fotela katapultowanego". Nie powiedział tego jednak dowódca 23. Bazy, pułkownik Piotr Iwaszko. We wtorek rano MON nie chciał już jednak w żaden sposób komentować kwestii użycia lub nieużycia fotela katapultowanego. Odpowiadając na pytania tvn24.pl, pułkownik Pęzioł-Wójtowicz stwierdziła, że ustali to pracująca na miejscu komisja. Podobnie kilka godzin później powiedział wiceminister Kownacki na konferencji prasowej. Rzecznik prasowy 23. Bazy nie odbiera telefonu lub jest niedostępny. Rzecznik Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych komandor Czesław Cichy odmówił komentarza w sprawie i odesłał do pułkownik Pęzioł-Wójtowicz. Poniedziałkowy wypadek MiG-29 to pierwszy w historii ich służby w Polsce. Przez 28 lat lotów nie rozbił się żaden, co jest bardzo dobrym osiągnięciem jak na flotę 32 maszyn. Jeden zapalił się podczas serwisu na lotnisku w Malborku w 2016 roku. Wojsko nie ujawnia, czy przywrócono go do służby, jednak najprawdopodobniej Polska ma dzisiaj już tylko 30 MiG-29.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY SA 3.0) | Airwolfhound