Rośnie tragiczny bilans ofiar pożaru na hawajskiej wyspie Maui, który prawie tydzień temu niemal doszczętni zniszczył historyczny kurort Lahaina. Dotąd wiadomo o śmierci 99 osób, ale władze nie mają wątpliwości, że liczba ofiar znacznie się zwiększy. Gubernator Hawajów Josh Green powiedział, że zaginionych jest wciąż 1300 osób.
Zespoły poszukiwawcze ratownicze odnalazły w poniedziałek szczątki kolejnej ofiary katastrofalnego pożaru w mieście Lahaina na wyspie Maui na Hawajach. Liczba zabitych wzrosła do 99. Jak powiedział cytowany przez CNN gubernator Hawajów Josh Green, "w ciągu najbliższych dziesięciu dni liczba ta może się podwoić". Według gubernatora zaginionych jest 1300 osób.
Dotychczas przeszukano 25 procent pogorzeliska na terenie niemal doszczętnie zniszczonego położonego na zachodzie wyspy historycznego miasta, w XIX wieku stolicy Królestwa Hawajów. Kilkadziesiąt osób z ekip poszukiwawczych i 20 psów przeczesuje zwęglone obszary, sprawdzając auta, domy i pola.
Urzędnicy ostrzegli, że identyfikacja ofiar będzie trudna, ponieważ ogień topił nawet metalowe konstrukcje. Szef policji na wyspie John Pelletier przyznał, że niektóre szczątki są tak poważnie uszkodzone, że rozpadają się przy próbach ich podniesienia. Wezwał w tamtym tygodniu osoby, które poszukują swych bliskich, do przesyłania próbek DNA w celu pomocy w identyfikacji.
Ponad dwa tysiące budynków zniszczonych lub uszkodzonych
Na Maui płomienie poruszały się tak szybko, że dla niektórych jedyną drogą ucieczki był ocean. Wielki ogień pojawił się we wtorek.
Najbardziej śmiercionośny pożar w Stanach Zjednoczonych od ponad 100 lat zniszczył lub uszkodził 2200 budynków, w tym 86 proc. mieszkalnych. Straty są szacowane na 5,5 miliarda dolarów. Pożar był największą klęską żywiołową w historii stanu. Lokalne władze zapowiedziały odbudowę wyspy.
"Linie energetyczne eksplodowały jak popcorn"
Jedna z poszkodowanych przez pożar rodzin złożyła pozew przeciwko firmie energetycznej Hawaiian Electric Industries, która ich zdaniem może być winna rozprzestrzenienia się pożaru. Burmistrz Richard Bissen, przyznał w czwartek, że kable sieci energetycznych spadały na ziemię. Hawaiian Electric zarzuca się też, że firma nie wyłączyła zasilania linii energetycznych mimo ostrzeżeń przed silnym wiatrem, nawet kiedy zostały one podniesione do poziomu "czerwonej flagi" (Red Flag Warning). Nie wyłączono zasilania nawet wtedy, kiedy firma dostała informacje, że niektóre słupy i linie energetyczne "miały kontakt z roślinnością lub ziemią”. Jeden z mieszkańców, któremu udało się uciec z ogarniętego ogniem terenu, powiedział dziennikowi "New York Times", że widział, jak "linie energetyczne eksplodowały jak popcorn".
Na Maui, drugiej co do wielkości wyspie w archipelagu Hawajów, znajduje się 80 syren alarmowych. Są testowane każdego miesiąca i mają ostrzegać mieszkańców przed klęskami żywiołowymi jak tsunami. Tym razem jednak nie zadziałały.
Oficjalna przyczyna pożaru nie została jeszcze ustalona, ale wiadomo, że panująca na wyspie susza i silny wiatr stworzyły idealne warunki do błyskawicznego rozprzestrzeniania się ognia. Gubernator Green powiedział dziennikarzom, że pożar potrafił przemieścić się w ciągu minuty nawet na odległość 1,6 kilometra.
Źródło: PAP, Reuters, tvnmeteo.pl