Po zejściu lawiny i śmierci kilkunastu Szerpów sezon na Mount Evereście (8848 m) może być nieudany - uważa olimpijczyk z Rzymu (1960), szermierz, taternik i alpinista Janusz Kurczab. Trudno będzie odbudować drogę na szczyt, jak również ją zaporęczować.
Piątkową lawinę spowodowało oberwanie się potężnego seraka wiszącego ponad Kotłem Zachodnim. Zasypała ona trasę pomiędzy obozami I i II na wysokości około 5800 m. W chwili jej zejścia znajdowało się tam ponad 50 osób, w większości Szerpów. W wyniku zniszczenia drogi prowadzącej przez lodospad (niebezpieczny odcinek pomiędzy bazą na 5300 a obozem I na 5950 m), około 100 osób zostało zablokowanych w obozie II (6200 m).
Wydobyto 13 ciał
Jak poinformował w sobotę przedstawiciel ministerstwa turystyki Nepalu Krishna Lamsal, dotychczas wydobyto spod śniegu 13 ciał, a trzy osoby nadal są uznane za zaginione. Kilku ocalałych, ze złamanymi kończynami i żebrami oraz innymi urazami, przetransportowano do szpitali w Katmandu.
- Maj to tradycyjnie najlepszy okres do wspinaczki na najwyższą górę Ziemi, stąd już w kwietniu w bazie są setki osób, głównie z komercyjnych wypraw. Teraz, po zejściu lawiny, może to być całkowicie nieudany sezon. Nie wiem, czy znajdą się Szerpowie, zwani powszechnie icefall doctors, którzy podejmą się odbudowania trasy, założenia drabinek, zaporęczowania. Przypuszczam, że kilka ekspedycji, jak nie więcej, zrezygnuje ze swych planów - powiedział Kurczab, który we wrześniu skończy 77 lat. W 1976 i 1982 roku kierował dwoma wyprawami na K2 (8611 m).
Niebezpieczna praca
Rosnąca popularność wspinaczki sprawiła, że w tragicznych statystykach w ostatnich latach największe ofiary ponoszą miejscowi przewodnicy wprowadzający turystów na Mount Everest. Pęd do zdobycia szczytu i w efekcie boom ekspedycji z dziesiątków krajów przyniósł tubylcom dobrze płatną, ale i ogromnie niebezpieczną pracę.
Wskaźnik śmiertelności 2-3 procent
- Bywa, że jednego klienta obsługuje kilku Szerpów spełniających rolę tragarzy wysokościowych i przewodników. Konieczność przygotowania drogi wejścia, zaopatrzenia kolejnych obozów w jedzenie, paliwo i tlen sprawia, że np. pokonują oni wielokrotnie częściej niebezpieczny icefall niż uczestnicy wyprawy. Właśnie na tym odcinku miał miejsce piątkowy wypadek - wspomniał Wojciech Słowakiewicz z portalu wspinanie.pl.
Podkreślił, że firmy obsługujące komercyjne ekspedycje przywiązują dużą wagę, by ich klienci cało i zdrowo wrócili do swych domów, co sprawia, że Everest statystycznie jest najbezpieczniejszym ośmiotysięcznikiem do zdobycia.
- Wskaźnik śmiertelności waha się na najwyższej górze Ziemi na poziomie 2-3 procent, jeśli chodzi o liczbę wypadków śmiertelnych w stosunku do liczby zdobywców. Jednak dla Szerpów ryzyko wzrasta z samego faktu pracy przez stosunkowo długi czas w wysokich partiach gór. To powoduje, że ten zawód jest jednym z najbardziej niebezpiecznych w świecie. Ryzyko, które ponoszą tubylcy, jest kilkukrotnie wyższe od tego, na które narażali się chociażby amerykańscy żołnierze w Iraku - zaznaczył Słowakiewicz.
Tragiczny dzień w historii Everestu
Piątkowy wypadek jest najtragiczniejszy w historii Everestu. Dotychczas w jednym dniu śmierć poniosło najwięcej ośmiu alpinistów. Było to 10 maja 1996 roku.
Skok ze szczytu pod znakiem zapytania
Po ostatniej tragedii pod znakiem zapytania stoi spektakularne wydarzenie, do którego szykuje się Joby Ogwyn. Amerykański wspinacz i spadochroniarz chce jako pierwszy w historii skoczyć ze szczytu na oczach widzów.
Według "Daily Mail", dwóch Szerpów porwanych przez lawinę było członkami NBC Everest Expedition - firmy będącej częścią kanału Discovery. Ekipa NBC instalowała sprzęt do transmisji "na żywo" skoku z wierzchołka szczytu. Siedmioosobowa załoga jest bezpieczna, ale nie ma wiadomości o losie zatrudnionych przez nich Szerpów.
Autor: PW/mj / Źródło: PAP