- Szczątki satelity UARS niemal na pewno spadły na Ziemię. Czekamy na potwierdzenie wojska - podała NASA. Nie wiadomo jeszcze czy szczątki wyrządziły jakiekolwiek szkody. Prawdopodobieństwo tego jest jednak bardzo małe.
- Satelita wszedł w atmosferę około 06:16 czasu polskiego, prawdopodobnie na 30 stopniu szerokości północnej i 218 długości wschodniej. To daleko od Europy, dlatego nie musimy się niczego obawiać - mówi astronom Jerzy Rafalski.
Satelita ważył sześć ton i był wielkości autobusu. Jednak podczas wejścia w ziemską atmosferę rozpadł się na około 100 kawałków, z których zdecydowana większość spłonęła jeszcze nad Ziemią. Resztki maszyny miały spaść pomiędzy godziną 5.45 a 6.45 (czasu środkowoeuropejskiego).
Prezent z kosmosu Eksperci uspokajali, że zagrożenie dla ludzi było niewielkie. - Większe jest prawdopodobieństwo, że trafi nas piorun niż kawałek kosmicznego złomu - powiedział profesor Heiner Klinkrad z Europejskiej Agencji Kosmicznej ESA. Do Ziemi mogło dotrzeć około 20 fragmentów satelity. Największe mogły jednak ważyć ponad 100 kg.
Powracający satelita zaniepokoił kilka krajów na świecie. Włosi obawiali się, że szczątki spadną właśnie na ich terytorium i postawili w stan gotowości obronę cywilną. Rosyjscy specjaliści prognozowali natomiast, że szczątki satelity runą do Oceanu Indyjskiego. NASA podała natomiast, że najbardziej prawdopodobnym obszarem upadku jest Kanada. W internecie pojawiły się już doniesienia o szczątkach spadających w pobliżu miasta Okotoks, leżącego na południe od Calgary w zachodniej Kanadzie.
Naukowcy nie byli w stanie dokładnie określić miejsca upadku, ponieważ wchodzący w atmosferę satelita zachowywał się nieprzewidywalnie, "koziołkował" i odchylał swój kurs.
Autor: //ms / Źródło: PAP, TVN24