Są miejsca w Polsce, gdzie opady deszczu w kwietniu były nawet kilkanaście razy mniejsze od średniej dla tego miesiąca. Brak opadów może przyczynić się do nieurodzaju, który będzie oznaczał wzrost cen żywności. Materiał programu "Czarno na Białym".
Wysuszone lasy, pożary czy burze piaskowe to nie wszystko, z czym przyszło mierzyć się Polakom w ostatnim czasie. Jeśli już coś zakwitło, to chwyciły przymrozki i spadł śnieg. Najbardziej spektakularne i natychmiastowe skutki wiosennych zawirowań pogodowych można było zaobserwować w lasach. Ale na polach najgorsze dopiero przed nami.
W ostatnich dniach reporter TVN24 Łukasz Karusta odwiedził kilka gospodarstw w miejscowościach: Rzecznica, Czajki, Piętkowo i Izdebno Kościelne położonych w środkowej i północnej Polsce.
W Czajkach na północy Mazowsza reporter sprawdził obecną sytuację w gospodarstwie Tomasza Witkowskiego.
- Mogłoby popadać naprawdę, ale nie mam na to wpływu - mówił Witkowski.
Od kilkunastu lat uprawia zboża, rzepak, kukurydzę i buraki. Jednak tak suchej wiosny nie pamięta.
- Ostatni deszcz padał 15 marca - dodał gospodarz.
W tym roku problem suszy pojawił się wyjątkowo wcześnie, a każdy dzień bez deszczu to konkretne straty finansowe.
- To jest poważny problem. Gospodarstwo dzierżawię od wielu lat, ale kupiłem je kilka lat temu i co roku muszę przeznaczać dosyć dużą kwotę na to, żebym mógł je spłacić. Po prostu muszę spłacić ratę kredytu. Jeżeli nie urodzi mi się, nie będę miał czego zebrać, nie będę miał czego sprzedać, nie będę miał pieniędzy na spłatę. Także dla mnie to ma duże znaczenie - wspominał rolnik.
Kluczowe będą najbliższe dni. Jeśli maj okaże się deszczowy, sporo uda się uratować. Problem w tym, że w prognozach większych opadów deszczu nie widać.
- Zobaczymy, jak długo to potrwa. Jeśli przeciągnie się jeszcze drugie tyle, to nie będzie zboża w ogóle, niestety - ocenił Witkowski.
- Ja mam już prawie 60 lat. Kiedyś to były deszcze. A teraz nic nie ma, uschnie. I ceny będą droższe. Na tych krzakach już kwiaty powinny być. A co mam? Nic nie mam. Niech pan zobaczy. No pustynia... - powiedział reporterowi TVN 24 jeden z rolników.
W ubiegłym roku susza była najdotkliwsza od lat, ale przyszła dopiero w lipcu. Kosztowała skarb państwa ponad dwa miliardy złotych. Tyle wypłacono rolnikom odszkodowań. W tym roku o stratach możemy mówić już w kwietniu. Mimo to Ministerstwo Rolnictwa nie chce rozmawiać o rozmiarach suszy. Nie odpowiedziało również na pytania reporterów i odesłało do komunikatu zamieszczonego na stronie resortu.
"Generalnie mamy sytuację trudną, ale może się ona jeszcze radykalnie zmienić".
"W ubiegłym roku udzieliliśmy rekordowej pomocy, ale jeżeli zajdzie taka konieczność, to w tym roku też to zrobimy".
- Susza w tym roku przyszła znacznie wcześniej niż w ubiegłym. Jest głębsza - mówił prof. Andrzej Kowalski, dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Dodał, że sytuacja musi budzić niepokój, zarówno producentów, jak i konsumentów, bo jeżeli będzie nieurodzaj, to ceny na pewno wzrosną.
Kowalski obserwuje i bada, jak na przestrzeni lat zmienia się klimat i jak wpływa to na rolnictwo. Podkreśla, że w Polsce kurczą się zapasy wody. - Bilans wody porównywalny z Egiptem - wskazał.
Zdaniem profesora przyczyną suchej ziemi na polach jest nie tylko pogoda, ale też wieloletnie zaniedbania w magazynowaniu wody. Zwraca on uwagę na możliwość magazynowania wody, kiedy jest jej nadmiar i wykorzystanie jej dopiero w czasie suszy. Jednak takie działania w Polsce nie są popularne. - Robi się mało i za mało - ocenił Kowalski.
Sytuacja na Pomorzu
W weekend na Pomorzu nieco popadało, ale sytuacja wcale się nie poprawiła.
- Mieliśmy przemoczoną ziemię przez weekend na poziomie 3-4 centymetrów, dzisiaj słońce i wiatr - skarżył się Rafał Mładanowicz, prezes Krajowej Federacji Producentów Zbóż i właściciel 165-hektarowego gospodarstwa w Rzecznicy.
- Dla większości osób, które nie zajmują się produkcją rolną, wygląda ładnie, tym bardziej z profilu. Jest zielone, jest w miarę wysokie, czyli można by zapytać, czemu ja narzekam. Natomiast zapraszam głębiej - mówił Mładanowicz. - Tak wygląda roślina w chwili obecnej, czyli z jednego ziarniaka mieliśmy miesiąc temu pięć, sześć pędów. Dzisiaj te pędy są zaschnięte. Obumarłe - pokazał prezes.
Jest świadom trudnej sytuacji i chce jej przeciwdziałać. Próbował się ubezpieczyć od suszy, jednak wszystkie firmy mu odmówiły.
- Mam ubezpieczone uprawy na wszystkie ryzyka, poza suszą. Czyli mam od przymrozków, od wymarznięcia, od gradu, od deszczu nawalnego, od huraganu i od ognia. Natomiast od suszy nikt mi już nie ubezpieczy - wyznał rozmówca.
- Zjawisko suszy jest dość powszechne. W związku z tym to jest trochę tak, jakbyśmy chcieli ubezpieczyć samochód, który już jest rozbity - tłumaczył Damian Ziąber z Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń.
Powszechny Zakład Ubezpieczeń sprzedawał ubezpieczenie od suszy tylko do końca kwietnia. Podobnie cztery inne firmy. W tej chwili żadna nie sprzedaje już polis przed suszą.
- W przyrodzie po 30 kwietnia - czy w ogóle gdzieś na wiosnę, w maju, czerwcu - ryzyko suszy jest bardzo wysokie. W związku z tym trudno spodziewać się, żeby zostało ubezpieczone zdarzenie, które jest niemal pewne - zaznaczył Ziąber.
- To jest tak, jak z samochodem. Jeden może dostać składkę X, drugi może dostać składkę 3X. Tak jak różny jest samochód i różny jest kierowca, tak samo różne są miejsca, w których położona jest dana nieruchomość, na której mają być ubezpieczone uprawy. Tak samo różny jest rodzaj gleby. Tak samo różna jest wycena tego, co będzie tam uprawiane. Więc to wszystko determinuje nam wysokość składki - tłumaczył Ziąber.
Przed suszą rolnicy nie ubezpieczają się też z innego powodu.
- Takie ubezpieczenie kosztowałoby około 30-35 procent przychodu z tego pola, dlatego się nie ubezpieczam, chociaż bardzo bym chciał - mówił Tomasz Witkowski, rolnik z Czajek.
Jeszcze kilkanaście dni temu najgorsza sytuacja była na Kujawach i w Wielkopolsce. Teraz wskazuje się na północ Mazowsza i Podlasie.
- To gołym okiem widać, nie trzeba być jakimś wybitnym fachowcem. Widać, że to siedzi biedne i chce pić - mówił Tomasz Śmietało, rolnik z Pietkowa na Podlasiu.
Śmietało uprawia głównie zboże i już teraz jest przekonany, że w tym roku będzie bardzo źle.
- Na pewno nie będzie takiego plonu, jaki powinien być. To zboże już się nie rozkrzewiło - dodał rolnik.
Sztucznie nawadniają pola
Jednym z systemów, które stosuje większość rolników, jest sztuczne nawadnianie pól. To najczęściej tak zwane deszczownie.
- To trzeba byłoby nawodnić systemem rurkowym. Czyli kopiemy studnie i rozprowadzamy potem rurki z porami, a woda po prostu przez te pory ciekła i nawadniała pole. Bo zraszaczem kropelkowym przy naszym klimacie i naszych temperaturach to nie zdaje egzaminu - tłumaczy Śmietało.
Systemy nawadniające to najczęściej wydatek kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Powrót na Mazowsze do Izdebna Kościelnego
Waldemar Szperalski uprawia w Izdebnie Kościelnym kukurydzę. Jeśli pogoda się nie zmieni, spodziewa się sporych strat.
- Takie burze pustynne... W ten sposób się dzieje teraz u nas, w Polsce. Kiedyś to było nie do pomyślenia. A teraz się wszystko zmienia i takie mamy czasy, jakie mamy - pod każdą jedną praktycznie uprawę. Taki deszczyk majowy w rolnictwie to jest bardzo pożądana rzecz. Ale zobaczymy, jak góra zarządzi. Jak tak zauważam po sąsiedzku, jare w tym roku, jakna dzień dzisiejszy to jest katastrofa - mówił Waldemar Szperalski.
W przypadku zbóż - w razie klęski - nie będzie można nawet ratować się importem, co robiliśmy już między innymi w zeszłym roku w przypadku warzyw.
- Żyta ozimego, głównego surowca do produkcji chleba żytniego, najbardziej chyba popularnego w Polsce, używanego też do mieszanek mąk pszenno-żytnich, nie będziemy mieli skąd zaimportować - mówił Rafał Mładanowicz, prezes Krajowej Federacji Producentów Zbóż.
Ale import, który może być ratunkiem dla konsumentów, rolnikom nie pomoże.
Zmiany są nieuniknione
W miejscowościach, które odwiedził reporter TVN24, opady w kwietniu były nawet kilkanaście razy mniejsze od średniej w tym miesiącu. Najmniej deszczu, bo blisko 1,3 litra na metr kwadratowy spadło w Czajkach, gdzie średnia opadów w kwietniu wynosi 28 litrów na metr kwadratowy. Zarówno w Rzeczenicy, jak i Izdebnie Kościelnym odnotowano w tym samym czasie 3,2 litra deszczu na metr kwadratowy, a w Pietkowie 4,4 litra deszczu na metr kwadratowy, gdzie średnia wynosi 31 litrów na metr kwadratowy. Wszędzie tam rolnicy powtarzają, że już muszą przystosowywać się do zmian klimatu.
- Zwiększyłem areał kukurydzy, żeby się dostosować do zmian pogody, które następują - przyznał rolnik Tomasz Witkowski.
- Już możemy zaobserwować, po wiekach wróciła rejonizacja winorośli do Polski. Nasze tradycyjne owoce czy warzywa mogą wypadać, niektóre odmiany jabłek - tłumaczył prof. Kowalski.
- W tej chwili to brzmi w sposób żartobliwy, takie stwierdzenie, że być może owoce cytrusowe będą w Polsce mogły być produkowane bez osłon. Brzmi śmiesznie, ale jeżeli pójdzie to w tym kierunku - podnoszenie temperatur - nie wykluczam, że trzeba będzie szukać nowych roślin - dodał prof. Kowalski.
- Podobnie będzie z soją. Tak że będziemy uprawiać soję i będzie przynosiła całkiem przyzwoite dochody. Będziemy uprawiać jeszcze inne rośliny, które trzeba będzie uprawiać, żeby można było zarobić na uprawie i żeby te rośliny radziły sobie w takich warunkach, jakie nastąpią - zaznaczył jeden z rolników.
Autor: sc/map / Źródło: Czarno na Białym, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Czarno na Białym, TVN24