Traumą, a dla niektórych wizytą w szpitalu skończyła się wycieczka grupy turystów do niemieckiego parku safari. Jeden z lwów, które mieli podziwiać, wskoczył przez okno do wycieczkowego autobusu i tylko przypadek sprawił, że nie zdołał cały wejść do pojazdu. - Gdyby zdołał to zrobić, w środku doszłoby do masakry - opowiadali wstrząśnięci pasażerowie, których po dramatycznej przygodzie dotknęło jeszcze nieodpowiednie ich zdaniem zachowanie pracowników parku.
Wycieczka do parku safari może być niezapomnianą atrakcją, nawet jeśli dzikie zwierzęta podziwiamy w rezerwacie europejskim zamiast na afrykańskich sawannach. Jednak grupa turystów, która wybrała się do parku Serengeti w niemieckim Hodenhagen, o tej przygodzie będzie chciała jak najszybciej zapomnieć. Podczas objazdu ich autobus zaatakował 4,5-letni lew Warze i wskoczył przez okno do środka.
"Krzyczeliśmy: jedź dalej!"
- To było straszne. Można to opisać jednym słowem: szok. Ten ogromny lew jednym dużym skokiem znalazł się wewnątrz autobusu. Dwoje dzieci, ich matka i ja pobiegliśmy do kierowcy i po prostu krzyczeliśmy: jedź dalej, jedź dalej! On na początku niczego nie zauważył - relacjonował.
Tylko przypadek sprawił, że nie doszło do tragedii. Lew nie był w stanie wspiąć się wyżej po karoserii autobusu. - Gdyby zdołał to zrobić, w środku doszłoby do masakry. Zobaczyliśmy, jak matka odrywa dziecko od okna. Lew był wewnątrz już prawie cały, poza tylnymi łapami - opowiadali.
Z ranami trafili do szpitala
Z sekundy na sekundę sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna. - Wszyscy byli w szoku i krzyczeli. Dzieci krwawiły, matka też. Krwawiła jej noga, ale nie zwracała na to uwagi, bo zajmowała się dziećmi, którym krwawiły plecy. Nie wiedzieliśmy, czy poraniły się o okno, czy to przez lwa - wspominali Diesenbergerowie. Jak mówili, później usłyszeli, że poszkodowane osoby trafiły do szpitala, gdzie zszyto im rany.
- Bezpiecznie poczuliśmy się dopiero kiedy - po jakichś trzech-czterech minutach - inny autobus zablokował rozbite okno. Potem zaczęli oczyszczać teren i odprowadzili wszystkie lwy, a przynajmniej taką mamy nadzieję. Zostać tam dłużej byłoby nie do zniesienia - podkreślili pechowi turyści.
Przestrzegali reguł
Jak przyznali, przed safari byli informowani, żeby nie patrzeć lwom w oczy i nie używać lampy błyskowej przy robieniu zdjęć, ale według ich relacji, wszyscy przestrzegali tych reguł. - Nikt tego nie robił - zapewnili.
Diesenbergerowie podkreślili, że oprócz traumy po ataku lwa dotknęło ich nieodpowiednie ich zdaniem zachowanie pracowników i kierownictwa parku. - Wycieczka toczyła się dalej, jakby nic się nie stało. Nowy kierowca nawet żartował, dopóki mu nie powiedzieliśmy, żeby przestał i że chcemy tylko stamtąd wyjechać. Przeprosił i odwiózł nas do wyjścia. - opowiadali.
Kawy, lody i pluszaki nie pomogły
Jak się okazało, to jeszcze nie był koniec przykrych wrażeń, bo obsługa parku wciąż zachowywała się beztrosko. - Masz łzy w oczach, jesteś w szoku i po tym wszystkim słyszysz: "Proszę kupić sobie lody i kawę" - wspominali zniesmaczeni Diesenbergerowie. Jak mówili, dzieci dostały pluszowe lwy, ale były tym zdegustowane i nawet najmłodsze nie chciały przyjąć upominków.
Poszkodowanym gościom na życzenie zwrócono koszt biletów do parku. - Ale my nie chcieliśmy niczego za darmo. Potrzebowaliśmy tylko, żeby ktoś nas wysłuchał, żeby powiedzieli, że jest im przykro z powodu tego, czego doświadczyliśmy, żeby spytali, co mogą dla nas zrobić - wyjaśniała Kerstin Diesenberger. - Tego od nich oczekiwałam, a nie kawy czy lodów - dodała.
Godzinę po ataku znów ruszyły wycieczki
Ona i jej mąż są oburzeni również tym, że zaledwie godzinę po tym, jak ich wizyta w parku safari omal nie skończyła się tragedią, w trasę ruszyły kolejne wycieczki. - Gdyby to był mój park, zamknąłbym go na cały dzień - a przynajmniej newralgiczne rejony - stwierdził Stephan Diesenberger.
- Lew został oddzielony od innych. Będziemy go obserwować. Sprawdzamy też, czy zwierzę nie zostało sprowokowane do ataku błyskiem flesza albo wskaźnika laserowego. Podwoiliśmy również liczbę strażników i zainstalowaliśmy dodatkowe kamery - wyjaśniał dyrektor parku Fabrizio Sepe.
Diesenbergerowie rozważają złożenie skargi, żeby doprowadzić do podniesienia bezpieczeństwa w parku.
Autor: js/mj / Źródło: ENEX
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock