Wyprawa śladami Ernesta Shackletona była odgórnie obciążona dużym ryzykiem - okolice Antarktydy nie należą do najgościnniejszych miejsc na Ziemi. U jej wybrzeży polski jacht Polonus osiadł na mieliźnie i uszkodził kadłub. O tym, co zdarzyło się feralnego dnia i o dalszych losach załogi opowiadał TVN Meteo kapitan jednostki, Marek Grzywa.
Polski jacht podróżujący śladami Ernesta Shackletona 24 grudnia 2014 roku osiadł na mieliźnie. W wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności konieczne okazało się ewakuowanie załogi i odholowanie jednostki do portu. Na szczęście nikomu z ośmioosobowej załogi nic się nie stało - wszyscy są cali, zdrowi i już w swoich domach w Polsce.
Po raz pierwszy od chwili feralnego wypadku głos zabrał kapitan jachtu, Marek Grzywa, dowodzący Wyprawą Shackleton 2014, rozpoczętą 1 sierpnia ubiegłego roku. Na kanale TVN Meteo o godz. 21 opowiadał o zorganizowanej przez grupę przyjaciół misji oraz o przyczynach, przez które nie udało jej się ukończyć.
Misja: przywieźć naukowców
- Dowiedzieliśmy się, że w bazie terenowej koło Lions Rump (przylądek na południowym wybrzeżu Wyspy Króla Jerzego, położony na terenie ASPA nr 151 "Lions Rump", u wejścia do Zatoki Króla Jerzego - red.) jest dwóch naukowców, którzy od początku wiosny są tam sami - opowiadał kpt. Grzywa.
Dodał, że pojawiły się sugestie, że "fajnie by było, gdyby oni mogli przybyć do bazy na święta". - To było 22 grudnia - sprecyzował kapitan przyznając, że załoga zadeklarowała pomoc w "dostarczeniu" badaczy. Jednostka jaką dysponowali, była akurat odpowiednia do podjęcia się tej misji - innych, podobnych i zdolnych do wpłynięcia w te rejony w okolicy nie było.
Przyjemne złego początki
- Po drodze było przyjemnie - wspominał na antenie TVN Meteo kapitan, przywołując opowieści poszczególnych członków wyprawy. - Podeszliśmy na miejsce... i jakoś tak wyszło, że gdy pochodziliśmy [do brzegu - red.] zaczęła się psuć pogoda - kontynuował kpt. Grzywa. - Zaczął tężeć wiatr, stanęliśmy więc na kotwicy - ciągnął.
Niestety wówczas wszyscy obecni na pokładzie jachtu Polonus przekonali się, że mapy nie do końca właściwie oddają rzeczywiste ukształtowanie dna. - W pewnym momencie słyszę "Marek, wleczemy kotwicę" - opowiadał kpt. Grzywa dodając, że zdecydowano o wyłączeniu i ponownym uruchomieniu silnika.
Niekontrolowane dryfowanie
W międzyczasie jacht zdryfował o kilka metrów, czego nie skorygowało ponowne uruchomienie silnika. - Nagle silnik zgasł - wspominał kapitan podkreślając, że "to nigdy się wcześniej na Polonusie nie zdarzało". Zespół około 5 razy usiłował uruchomić ponownie silnik.
- Przy tych ostatnich razach już uderzaliśmy, czuć było takie "tąpnięcia" - podsumował kapitan. Przyznał jednak, że wszyscy członkowie nie zrezygnowali ze swojego marzenia i Wyprawa Shackleton 2014 zostanie prędzej czy później dokończona.
Autor: mb/mk / Źródło: TVN Meteo
Źródło zdjęcia głównego: Marek Grabiec