- By wziąć prysznic, muszę 40 minut przed pracą dojeżdżać do znajomych - opowiadał w poniedziałek w publicznym radiu jeden z mieszkańców amerykańskiej Wirginii Zachodniej. Już piąty dzień ok. 300 tys. mieszkańców tego stanu ma zakaz picia wody z kranu, a nawet używania jej do gotowania, mycia i prania z powodu wycieku chemicznego do pobliskiej rzeki.
W dziewięciu hrabstwach tego stanu szkoły oraz restauracje wciąż są pozamykane, a ludzie ustawiają się w kolejkach po wodę rozdawaną za darmo przez straż pożarną. Choć władze stanowe poinformowały, że poziom zanieczyszczenia już się znacznie obniżył, wciąż nie wiedzą, kiedy zezwolą na używanie wody.
Problemy od czwartku
Około 300 tys. mieszkańców zostało odciętych od wody, gdy w czwartek w Charleston, stolicy i największym mieście Wirginii Zachodniej, doszło do wielkiego wycieku z magazynu firmy Freedom Industries, gdzie przechowywano chemikalia wykorzystywane w przemyśle górniczym.
Zatruło się stosunkowo niewielu ludzi (z około 160 osób, które trafiły na izby przyjęć, w szpitalu pozostaje wciąż sześć), ale sprawa wywołała poważną debatę na temat przepisów o ochronie środowiska w USA. Zdaniem wielu działaczy są one zbyt słabe.
Obrońcy środowiska domagają się od władz stanowych wyjaśnienia, jak to możliwe, że magazyn, w którym przechowywane są toksyczne substancje, znajduje się tuż koło rzeki Elk, a także w pobliżu największego w stanie zakładu uzdatniania wody.
Magazyn nie był pod kontrolą?
Poza tym, jak donoszą amerykańskie media, magazyn, w którym doszło do przecieku, nie był kontrolowany od 1991 roku. Prawo stanowe nie wymaga bowiem kontroli w magazynach, a jedynie w zakładach produkcji chemikaliów.
Jak pisze "New York Times", na obszarze, gdzie doszło do wycieku, zwanym potocznie Chemical Valley z uwagi na mnogość zakładów przemysłowych, dochodziło w przeszłości do wypadków. Po jednym z nich w 2008 roku, gdy w eksplozji zginęło dwóch pracowników, federalni eksperci ds. bezpieczeństwa chemicznego zalecili władzom stanu zaostrzenie przepisów, by zapobiegać nieszczęściom. Zmian jednak nie wprowadzono - odnotowuje "Wall Street Journal".
Podstawa lokalnej gospodarki
Krytycy wskazują na wpływy silnego lobby przemysłowego w USA, które od lat zabiega u polityków, by nie zaostrzali przepisów dotyczących ochrony zdrowia, bezpieczeństwa i kontroli środowiskowych. W Wirginii Zachodniej to zjawisko jest szczególnie nasilone, gdyż gospodarka tego stanu jest bardzo uzależniona od przemysłu górniczego i chemicznego.
Według "NYT" zakłady, które w przeszłości łamały przepisy dotyczące zapobiegania zanieczyszczeniom, były zbyt łagodnie traktowane przez stanowy departament ds. ochrony środowiska. Kary umarzano setki razy, jeśli tylko pracodawca zobowiązał się do poprawy.
Pora na zmiany
W weekend gubernator Wirginii Zachodniej Earl Ray Tomblin oświadczył, że nadszedł czas na rewizję przepisów o ochronie środowiska. - Musimy zapewnić, że tego typu wypadki więcej się nie powtórzą - powiedział. W poniedziałek do Charleston udali się federalni eksperci, a prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie wycieku.
Autor: map / Źródło: PAP