Policja prowadzi postępowanie po tym, jak przy hodowli kur w Sierakowie pod Szczecinem znaleziono pisklęta. Większość z nich była martwa, ale dwa jeszcze żyły. Fundacja Viva! przekonuje, że to nie tylko znęcanie się nad zwierzętami, ale także stworzenie zagrożenia epidemiologicznego.
Tuż za płotem fermy kurczaków w Sierakowie leżała sterta kilkudniowych piskląt. – Większość z nich była martwa, ale znaleźliśmy też dwa żywe – przekazał nam Łukasz Musiał z Fundacji Viva!, która nagłośniła sprawę.
"To nie pierwszy raz"
Obrońcy praw zwierząt zgłosili sprawę na policję i do prokuratury. Według Fundacji hodowca mógł popełnić kilka przestępstw: znęcanie się nad zwierzętami, stworzenie zagrożenia epidemiologicznego oraz niedopełnienie obowiązku utylizacji.
- To nie pierwszy raz. Od miesiąca dokumentujemy przypadki wyrzucania kur za ogrodzenie tej fermy. Zjadały je dzikie zwierzęta, a część pozostawiona była na powolne umieranie – twierdzi Musiał.
Potwierdza to policja. – Oprócz kilkudziesięciu martwych piskląt znaleźliśmy szczątki zwierząt - podkom. Mirosława Rudzińska z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Policja zabezpieczyła ślady oraz truchła zwierząt. W interwencji uczestniczył też inspektor weterynarii.
Funkcjonariusze zamierzają przesłuchać pracowników fermy. Jeszcze nie podjęto decyzji, komu i jakie zarzuty zostaną postawione.
"Ostatni raz albo wyjedzie"
Właściciel fermy, Wojciech Kaszubski, przekonuje, że decyzję o wyrzuceniu kurczaków za płot podjął samowolnie jego pracownik.
- Nie chciało mu się wyrzucić do chłodni. Mówił, że tam pod płotem są dziki, to zjedzą – opowiadał naszej reporterce. Właściciel zapewnił, że podwładny zostanie ukarany. – Jest to karygodne – skomentował.
Odniósł się też do kwestii tego, że wśród ciał kurczaków znaleziono żywe osobniki. – Pracownik musiał nie zauważyć. Procedura jest taka, że się dobija kurczaki, które są słabe i nie rokują. Zbiera się je codziennie i wrzuca do chłodni. Chłodnia jest pełna, to się wywozi do firmy, która utylizuje – opisuje.
Dodał również, że człowiek odpowiedzialny za wyrzucenie piskląt za płot pochodzi z Ukrainy. – Niestety, pracowników polskich, którzy chcą się zatrudnić przy takim interesie, jest mało – skomentował. – Powiedziałem mu, że to jest ostatni raz, a jak nie, to wyjedzie do kraju – dodał.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: eŁKa/ao / Źródło: TVN24 Szczecin
Źródło zdjęcia głównego: tvn24