Ekipa śmigłowca ratowniczego Anakonda została wezwana na pomoc przez załogę promu „Stena Vision”. Śmigłowiec leciał 100 kilometrów, żeby przewieźć do szpitala pasażera, który spadł ze schodów. Ten jednak odmówił, bo śmigłowiec nie mógł zabrać jego żony.
- W nocy o godz. 1:36 pomoc wezwała załoga promu, który płynął z Karlskrony do Gdyni. Przekazano nam informację o 49-letnim mężczyźnie, który spadł ze schodów. – Prom znajdował się około stu kilometrów na północny zachód od Rozewia. Dotarcie do niego zajęło ekipie ratowniczej blisko godzinę – relacjonuje kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik Marynarki Wojennej.
Nocna akcja ratunkowa
Śmigłowiec ratowniczy „Anakonda” wystartował z lotniska w Gdyni Babich Dołach. O godzinie 2.24 lekarz zszedł na pokład statku i przebadał mężczyznę i zalecił transport do szpitala.
- Poszkodowany jednak odmówił. Tłumaczył, że zgodzi się na transport tylko wówczas, kiedy poleci z nim żona, a to wbrew procedurom bezpieczeństwa, które mówią dokładnie, że na pokład śmigłowca ratowniczego zabiera się tylko i wyłącznie osobę poszkodowaną - tłumaczy Zajda. – Wyjątek robi się tylko, kiedy na pokład zabieramy osobę nieletnią. Wtedy leci z nami jej opiekun – dodaje.
Śmigłowiec wrócił do Gdyni bez poszkodowanego. - To pierwsza taka sytuacja, ale pasażer miał prawo odmówić – przyznaje Zajda.
Autor: ws/par / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: Marynarka Wojenna | Marian Kluczyński