Z opinii biegłych wynika, że Fijo został pobity niewielkim, tępym narzędziem - informuje prokuratura. Dodaje, że specjaliści wskazują na pięść, kolano lub łokieć. - Oznacza to, że wersja podawana przez podejrzanego nie jest wiarygodna. Wszystkie pozostałe dowody, które posiadamy, wskazują na to, że zasadnym będzie skierowanie w tej sprawie aktu oskarżenia - mówi prokurator.
Szczeniaka miał skatować jego właściciel - Bartosz D. 30-latek utrzymuje, że jest niewinny. Do prokuratury wpłynęła kluczowa opinia w tej sprawie.
- Biegli wykluczyli, żeby do powstania obrażeń u psa doszło w wersji podawanej przez podejrzanego, to jest na skutek upadku przez niego na psa - mówi Andrzej Kukawski z Prokuratury Okręgowej w Toruniu.
Jak dodaje prokurator, z opinii wynika także, że obrażenia u psa powstały na skutek "działania tępego narzędzia o niewielkiej powierzchni". W szczególności biegli wskazali na pięść, kolano albo łokieć.
- Do końca czerwca planujemy zakończyć tę sprawę skierowaniem aktu oskarżenia do Sądu Rejonowego w Toruniu - podsumowuje Kukawski.
O sytuacji Fijo na bieżąco informuje Fundacja dla Szczeniąt Judyta. Pies przechodził rehabilitację w klinice w Portugalii. Niestety nie dała ona oczekiwanego rezultatu.
- Oczekiwaliśmy cudu, fakt, ale to była jedyna klinika, która miała bardzo duże efekty przy tego rodzaju rehabilitacjach. Niestety nawet ta klinika nie dała rady - mówi Piotr Reszka z Fundacja dla Szczeniąt Judyta.
Reszka dodaje, że Fijo na początku lipca wróci do Polski. Pies nie trzyma moczu i kału, prawdopodobnie całe życie będzie już jeździł na wózku.
List gończy
Do okrutnego pobicia szczeniaka doszło 27 stycznia. Mieszkanka Chełmży (województwo kujawsko-pomorskie) wraz z dwójką dzieci wróciła do domu. Tam zastała psa w kałuży krwi. Jej mąż nie był w stanie wyjaśnić, co się stało.
Jak informowała Fundacja dla Szczeniąt Judyta, mężczyzna najpierw miał twierdzić, że psa potrącił samochód, potem, że się na niego przewrócił. Nikt w tę wersję wydarzeń jednak nie uwierzył. Jego żona przekazała psa obrońcom praw zwierząt. To dzięki ich organizacji sprawa wyszła na jaw.
- Mężczyzna spakował swoje rzeczy i od tamtej pory nikt z bliskich go nie widział. Kolejnego dnia rozpoczęła się batalia policji o ustalenie jego miejsca pobytu. Sprawdzono wszystkie wskazywane lokalizacje, ale różne sygnały w tej sprawie się nie potwierdziły – powiedział prokurator Marcin Licznerski. W końcu za mężczyzną wysłano list gończy.
Zarzuty
Bartosz D. ukrywał się aż do 9 marca. Pojawiły się sygnały, że jest poza granicami kraju, ale zatrzymano go w Ostaszewie, kilkanaście kilometrów od jego domu. Był zaskoczony, że policjanci go namierzyli. Nie stawiał oporu.
Mężczyzna nie przyznaje się do winy.
- Jestem niewinny. Udowodnię wam to - powiedział dziennikarzom, wchodząc do prokuratury. Podczas składania wyjaśnień miał przekonywać, że doszło do nieszczęśliwego wypadku - miał się na psa przewrócić. Miał zapowiedzieć także, że będzie chciał odzyskać szczeniaka.
Śledczy jednak nie mieli wątpliwości co do winy mężczyzny. Jak poinformował wtedy Andrzej Kukawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Toruniu, ekspertyzy biegłych wykluczyły możliwość, by obrażenia psa mogły być przypadkowe. Wskazały na pobicie jako prawdopodobną przyczynę. Czerwcowe wyniki badań to potwierdziły.
W maju Sąd Rejonowy w Toruniu nie zgodził się z wnioskiem prokuratury o przedłużenie aresztu dla Bartosza D. 30-latek wyszedł wtedy na wolność i będzie odpowiadał z wolnej stopy.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: MAK/mś / Źródło: tvn24