W lodówce w szwedzkim laboratorium od lat czeka tani i skuteczny wirus, który niszczy raka - pisze brytyjska prasa. "Daily Telegraph" pyta, dlaczego testy potrzebne, by wprowadzić go na rynek, utknęły w martwym punkcie.
Jak zastrzega badający wirusa prof. Magnus Essand w Uniwersytetu w Uppsali, wyniki jego zespołu są na razie wynikami laboratoryjnymi, a potencjalnego leku nie przetestowano na ludziach. Jednak, w założeniu, wirus powinien "zjadać" nowotwory.
- Czasem używam określenia "zabójca, który zabija wszystkich złych kolesi" - mówi Essand. Wirus jest tani w produkcji i bardzo dokładny - jego efektami ubocznymi miałyby być jedynie objawy przypominające grypę.
W przypadku myszy wszystko zadziałało, jak przewidzieli naukowcy. Zmiany rakowe zniknęły.
"To lepsze, niż cokolwiek do tej pory"
- To niesamowite. To lepsze, niż cokolwiek do tej pory. On [wirus] zabija u tych zwierząt linie komórek nowotworowych odporne na każdy inny lek - mówi Szwed.
Jednak od 2010 roku Ad5[CgA-E1A-miR122]PTD - bo tak nazywa się wirus - trzymany jest w mini lodówce w lobby obok biura profesora Essanda.
I choć dwieście metrów dalej mieści się szpital w Uppsali, słynący ze świetnego oddziału onkologicznego i choć trafiają tam pacjenci, którzy gotowi są zgodzić się na wszelkie testy i ryzykowne próby mogące uratować im życie (bez względu na efekty uboczne), to fachowcy nie mogą skorzystać z odkrycia profesora.
Rak dla raka Jak donosi "Daily Telegraph", zdrowe komórki są zaprogramowane, by umrzeć, gdy zostają zaatakowane przez wirusa. To bowiem zapobiega jego niekontrolowanemu rozprzestrzenianiu się. Jednak komórki rakowe są "nieśmiertelne" - poprzez mutacje udaje im się wyłączyć część swojego zaprogramowania odpowiedzialną za autodestrukcję.
Jednak gdyby odpowiedni wirus zainfekował komórki rakowe, mógłby rozprzestrzeniać się w nich w sposób niekontrolowany i doprowadzić do ich rozpadu. W ten sposób wirus stałby się rakiem dla raka. I tak rzeczywiście działał w organizmach zwierząt laboratoryjnych.
Milion funtów, a potem...
Dlaczego zatem wirus nie robi furory i nie ratuje życie chorym na nowotwory? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A konkretnie ich brak. Chodzi o kwotę około miliona funtów - teoretycznie śmieszną sumę dla branży farmaceutycznej.
Co jeszcze bardziej kuriozalne, ów milion potrzebny, by rozpocząć testy na ludziach, to nie koszty produkcji, ale... załatwienie papierkowej roboty związanej m.in. ze względami bezpieczeństwa i kończącej się dopuszczeniem testów na ludziach.
Testy prowadzone są w trzech fazach. Wspomniana kwota wystarczyłaby, by pokryć fazę pierwszą i drugą. Gdyby one zakończyły się pomyślnie, koncerny farmaceutyczne wyłożyłyby setki milionów i bez problemu zorganizowały trzecią fazę testów, wymaganą przez prawo przed wdrożeniem produkcji.
Powody do ostrożności
Jednak są też powody do ostrożności - pisze "Daily Telegraph". Ostatnie badania przeprowadzone przez firmę farmaceutyczną Amgen pokazały, że wyniki badań laboratoryjnych opisane w 47 na 53 artykułów wydrukowanych w prestiżowych magazynach naukowych nie mogą być powielone.
- Wszyscy uważają, że ich terapia rakowa jest warta sfinansowania - twierdzi onkolog Tim Meyer z Experimental Cancer Medicine Centre w londyńskim University College. Dlatego, jego zdaniem, konieczny jest tak skrupulatny proces testowania. A pieniędzy, nawet dla bardzo utalentowanych naukowców, często nie ma.
Co więcej, prof. Essand i jego zespół, zainteresowani nauką samą w sobie a nie ewentualnymi zyskami, niechcący popełnili doniosły w skutkach błąd - opublikowali szczegółowy opis swoich eksperymentów w najważniejszych pismach fachowych na świecie.
To zaś oznacza - pisze brytyjski dziennik - że wirus nie może być już opatentowany. A bez patentu, mogącego przynieść zysk komercyjny, nie ma chętnych do zainwestowania.
Szwedzki rząd koronami nie sypie
A szwedzkie władze nie są skłonne do sfinansowania badań klinicznych na ludziach, nawet jeśli mogłoby to w przyszłości oszczędzić wydatków idących w miliardy koron (mowa o leczeniu osób chorych na raka).
Zapytany o to, co zrobiłby ze swoim wirusem, gdyby dowiedział się, że jego żona lub dziecko zachorowali na raka, czy użyłby potencjalnego (póki co) leku, prof. Essand odpowiedział po prostu: "Nie wiem. Nie wiem".
Autor: jak//gak/k / Źródło: "Daily Telegraph"
Źródło zdjęcia głównego: essandband.tumblr.com/Wikipedia