Wszedł do autobusu, podpalił kierowcę i wyszedł. Na policję poczekał


Kierowca autobusu w australijskim Brisbane spłonął żywcem po tym jak szaleniec oblał go łatwopalną cieczą i podpalił. W czasie, gdy kierowca umierał w męczarniach, pasażerowie autobusu próbowali z niego uciec.

Do ataku doszło w piątkowy poranek. Do autobusu kierowanego przez żyjącego w mieście od lat 29-letniego Manmeeta Alishera, imigranta z Indii, na przystanku podszedł mężczyzna, który - jak się wydawało - zamierzał kupić bilet. Ten jednak oblał go niezidentyfikowaną jeszcze substancją chemiczną i podpalił.

Umierał w męczarniach

Płomienie zajęły ubranie mężczyzny, potem całą kabinę, a w końcu przód pojazdu.

Z autobusu próbowało się wydostać sześciu pasażerów. Uciekali przed płomieniami na jego tył, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Całą szóstkę uratował przejeżdżający obok taksówkarz. Po wielokrotnym uderzeniu w drzwi od zewnątrz, udało mu się doprowadzić do ich otwarcia. Wtedy ludzie wybiegli.

W tym czasie 48-letni napastnik, który zaraz po dokonaniu zbrodni wyszedł z pojazdu, pozostał na tym samym przystanku autobusowym. Nie uciekał. Policja na miejscu po prostu zakuła go w kajdanki. Australijskie media nie podają tożsamości mordercy.

Zbrodnia, którą szef policji w Brisbane opisał jako "porażającą", według pierwszych ustaleń śledczych, "zdaje się nie mieć żadnego wyraźnego motywu" i być "bezsensownym aktem przemocy".

Kierowcą, który spłonął żywcem na miejscu, był znany w lokalnej społeczności piosenkarz. Wieczorami śpiewał, jego głównym zajęciem była jednak praca w miejskiej komunikacji. Miał doskonałą opinię wśród sąsiadów i w pracy.

Pasażerowie, którzy trafili do szpitala z podrażnionymi drogami oddechowymi, czują się lepiej. Wszyscy jednak pozostają "w szoku" po tragedii - podała policja.

Autor: adso / Źródło: ENEX, BBC