Przebieg wydarzeń na najwyższym szczycie Austrii Grossglocknerze, gdzie zginęło trzech polskich alpinistów, można w znacznej mierze odtworzyć. Z obdukcji wynika, że wszyscy trzej zmarli w wyniku wychłodzenia organizmu - napisała w piątek agencja APA.
Austriacka agencja prasowa powołuje się na komendanta wschodniotyrolskiej policji Silvestra Wolseggera.
Najwyższy szczyt
Wyprawa Polaków zaczęła się w sobotę. Nasi rodacy, którzy zginęli na Grossgloknerze należeli do pięcioosobowej grupy, która wyszła na najwyższy szczyt Austrii (3798 m n.p.m.) w dwóch zespołach: dwu- i trzyosobowym. Zespół dwuosobowy zdobył szczyt i po krótkim oczekiwaniu z powodu pogarszających się warunków pogodowych zszedł do schroniska Adlersruhe.
Trzyosobowy zespół, w którym był 53-letni mężczyzna i jego 25-letni syn z 24-letnim kolegą na szczyt nie dotarł. Mężczyźni mieli trudności w drodze powrotnej w okolicach Kleinglocknera.
Przebieg wydarzeń
Przypuszczalnie 53-latek zaczął tracić siły. Zdaniem Wolseggera byłoby to wyjaśnienie wydarzeń, które nastąpiły później. Syn i jego przyjaciel zabezpieczyli ojca, a następnie próbowali prawdopodobnie dotrzeć do schroniska Adlersruhe, by sprowadzić pomoc.
Dotarli w okolice szczytu Lammereis, którego zbocza w miarę schodzenia stają się coraz bardziej pochyłe i ostatecznie kończą się stromo. W tym miejscu 24-latek najprawdopodobniej spadł.
Wychłodzenie organizmu
- Z obdukcji wynika, że doznał otwartego złamania podudzia i ran głowy, jednak nie były one śmiertelne - wyjaśnia Wolsegger. Mężczyzna zmarł, podobnie jak dwaj pozostali członkowie feralnej grupy, w wyniku wychłodzenia.
Ciała dwóch zaginionych od soboty Polaków odnaleziono w środę. Z wysokości ponad 2600 m n.p.m. zwieziono je policyjnym helikopterem. Ciało 53-letniego mężczyzny ratownicy znaleźli już w niedzielę.
W czasie poszukiwań panował czwarty stopień zagrożenia lawinowego. W rejonie poszukiwań spadło ponad pół metra świeżego śniegu, z którego porywisty wiatr tworzył zaspy. Według ratowników sytuacja była "skrajna". W trakcie akcji jeden z ratowników, idący w czteroosobowym zespole związanym liną, wpadł w 12-metrową szczelinę lodową. Na szczęście nic mu się nie stało, a jego towarzysze szybko go wyciągnęli.
Źródło: PAP