Po prawie dwóch tygodniach namów, republikański kongresmen Paul Ryan powiedział we wtorek, że zgodzi się być przewodniczącym Izby Reprezentantów, ale pod warunkiem, że poprą go wszystkie frakcje w Partii Republikańskiej, łącznie z konserwatystami z Tea Party.
Oświadczenie Ryana sprawiło, że pojawiła się szansa na zakończenie trwającego kryzysu w przywództwie Partii Republikańskiej, jaki pojawił się wraz z decyzją o rezygnacji obecnego przewodniczącego (spikera) Johna Boehnera i nieudanych próbach wyłonienia jego następcy. Wyłonienie spikera jest tym ważniejsze, że kontrolowany przez Republikanów Kongres musi do początku listopada podjąć kluczową decyzję o podniesieniu pułapu zadłużenia, tak by zapobiec niewypłacalności kraju. - Powiedziałem moim kolegom (republikanom), że jeśli spełnią moje postulaty i rzeczywiście będę postacią jednoczącą (partię), to z przyjemnością będę służyć jako spiker - powiedział na konferencji prasowej we wtorek wieczorem czasu lokalnego Ryan.
45-letni kongresmen z Wisconsin uchodzi za jedną z młodych gwiazd Partii Republikańskiej. Sławę zdobył stojąc na czele komisji budżetowej, dając się poznać jako silny zwolennik dyscypliny finansowej i zagorzały przeciwnik zwiększania wydatków na cele socjalne. W 2012 r. został nominowany przez partię na kandydata na wiceprezydenta USA u boku walczącego o fotel prezydenta Mitta Romney'a. Obecnie kieruje komisją ds. zasobów i środków budżetowych.
Ujarzmić Tea Party
Ryan dał kolegom z Partii Republikańskiej czas do piątku, by zdecydowali, czy akceptują jego warunki objęcia najważniejszego stanowiska w Kongresie. Podstawowy warunek – wyjaśnił - czyli "zjednoczenie partii" wokół jego osoby, musi oznaczać koniec sporów w przywództwie.
- Nasza partia musi przestać być partią opozycji, a musi być partią propozycji - powiedział, podkreślając, że dość już "obwiniania" wszystkich innych o zło w kraju, a czas na działania. - Obwinianie prezydenta czy mediów może być czasem zabawne, ale ludzi to nie obchodzi. Ludzi interesują konkretne, wymierzalne rezultaty - powiedział. Podkreślił, że jego kandydaturę na spikera muszą poprzeć wszystkie frakcje w Partii Republikańskiej. Czyli także ultrakonserwatyści związani z ruchem Tea Party, którzy we wrześniu zmusili do rezygnacji ze stanowiska spikera Johna Boehnera, zarzucając mu, że jest zbyt ugodowy wobec demokratów i Białego Domu. Pod presją tej samej liczącej około 40 osób grupy, swą kandydaturę na spikera niespodziewanie wycofał dwa tygodnie temu lider większości republikańskiej w Izbie Kevin McCarthy, który był początkowo typowany na następcę Boehnera. To wówczas prominentni członkowie republikanów, w tym Boehner zwrócili się do Ryana, by kandydował. Gdy wreszcie się zgodził, przyznał, że czyni to "z niechęcią", ze względu na konsekwencje dla rodziny. Dlatego wśród warunków, jakie postawił jest zmiana charakteru pracy spikera: położenie większego nacisku na komunikowanie wspólnego przekazu partii a mniej na zbieraniu funduszy. Zaproponował oddelegowanie tego obowiązku w weekendy komuś innemu, tak by on mógł spędzać ten czas z żoną i trójką dzieci. Ponadto zapowiedział, ze jest gotowy do zmian w zasadach i procedurach w podejmowaniu decyzji w klubie, o co apelują ultrakonserwatyści, ale podkreślił, że te zmiany nie mogą być tylko dla jednej grupy. Republikanie mają większość w obu izbach Kongresu, więc jeśli rzeczywiście wszystkie frakcje w Partii Republikańskiej poprą kandydaturę Ryana, wówczas głosowanie całej Izby Reprezentantów ws. jej zatwierdzenia będzie już tylko formalnością. Po deklaracji Ryana, inny dotychczasowy kandydat na stanowisko spikera, kongresmen z Utah Jason Chaffetz, powiedział, że wycofa się z wyścigu. Na razie wciąż nie wiadomo jednak, jak zachowają się konserwatyści z Tea Party, którzy na spikera zgłosili dwa tygodnie temu własnego kandydata, Daniela Webstera, mało znanego kongresmena z Florydy.
Autor: kg//gak / Źródło: PAP