39-letni Kevin Bell, jadąc samochodem, wypadł z trasy i z dużą prędkością uderzył w drzewa. Jadąca z nim partnerka zginęła na miejscu. Jemu, poważnie rannemu, dopiero po trzech dniach udało się wydostać z rozbitego pojazdu. Mężczyzna wraca do zdrowia, jednak policja stanowa postawiła mu poważne zarzuty.
Według amerykańskiej policji Kevin Bell miał zamiar oddalić się z miejsca wypadku bez informowania o nim służb medycznych. Co więcej, miał także próbować przemilczeć fakt, że w rozbitym pojeździe znajduje się ciało jego 37-letniej dziewczyny. Mężczyzna twierdził ponadto, że to ona prowadziła samochód i doprowadziła do wypadku.
Dwa poważne zarzuty
Kiedy jednak Bell trafił do szpitala, funkcjonariusze policji stanowej zwrócili uwagę na otarcia na jego ciele powstałe od pasów bezpieczeństwa. Ślady te wskazywały, że mężczyzna w chwili wypadku znajdował się na miejscu kierowcy, a nie pasażera. Wówczas Bell przyznał się, że wcześniej kłamał twierdząc, jakoby to jego partnerka była kierowcą.
W wyniku przeprowadzonego dochodzenia ustalono kolejne obciążające mężczyznę fakty. Wyszło na jaw, że miał on zakaz prowadzenia samochodów, ponieważ w przeszłości odebrane mu zostało prawo jazdy. Miał też na koncie wcześniejsze nakazy aresztowania wydane w stanie Pensylwania.
Co więcej, według śledczych, gdy Bell był uwięziony w samochodzie celowo nie wezwał pomocy telefonem komórkowym, mimo, że aparat działał i miał zasięg. Tłumaczył się, że znalazł komórkę dopiero, gdy wydostał się z samochodu. Nawet wówczas jednak, zamiast wezwać pomoc, wysłał jedynie wiadomość tekstową do swojego szefa o treści "wypadek samochodowy".
39-latka oskarżono o dwa przestępstwa - doprowadzenie do wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym w czasie kierowania bez uprawnień oraz oddalenie się z miejsca wypadku ze skutkiem śmiertelnym - oraz o trzy wykroczenia, w tym składanie fałszywych zeznań.
Tragiczny wypadek
Makabryczna historia zaczęła się 17 września wieczorem, gdy 39-latek jechał ze swoją 37-letnią partnerką przez słabo zaludniony obszar Indiany. Według ustaleń policji kierowca na zakręcie stracił kontrolę nad samochodem. Pojazd stoczył się do głębokiego wąwozu i uderzył ze znaczną prędkością w drzewa. Znieruchomiał w miejscu niewidocznym z drogi.
Pasażerka, Nikki Reed, zginęła na miejscu. Mężczyzna odniósł poważne obrażenia, głównie nóg. Jedna z nich została zakleszczona. Starał się wyswobodzić przez ponad dwie doby. Udało mu się to dopiero 20 września rano.
Autor: mm//rzw / Źródło: Washington Post, Indiana State Police