Rosjanie wcale nie potrzebują wysyłać swoch oddziałów na front do walki z wojskiem ukraińskim. Mają szereg możliwości, żeby z ukrycia znacząco zwiększyć zdolności bojowe separatystów i umożliwić im skuteczną walkę z Ukraińcami. Nie chodzi przy tym o dostawy uzbrojenia. Mają szereg bardziej subtelnych możliwości.
Według NATO i Kijowa rosyjskich żołnierzy jest w Donbasie kilka tysięcy. Co jakiś czas władze i wojsko ukraińskie twierdzą, że dochodzi do starć z Rosjanami, ale praktycznie nie ma na to dowodów. Jedyne pewne informacje na ten temat pochodzą z przełomu sierpnia i września, kiedy rosyjska ofensywa gwałtownie odmieniła przebieg walk w Donbasie. Chcąc uchronić separatystów przed ostateczną klęską Kreml zdecydował się otwarcie wejść do akcji, co od razu zaowocowało zdjęciami i nagraniami zniszczonego sprzętu rosyjskiego wojska, czy dokumentów zabitych żołnierzy. Po ustabilizowaniu sytuacji Rosjanie znowu zniknęli ze sceny, ale nie przestali wspierać separatystów. Po prostu mają szereg sposobów, aby robić to z „cienia”.
Bezcenne wsparcie, którego nie widać
W działaniach Rosjan widać wyraźnie przemyślany plan, którego celem było przekuć zdezorganizowane, różnorodne i rywalizujące ze sobą oddziały separatystów skupione wokół charyzmatycznych liderów, w skuteczne i jednorodne siły zbrojne. Wykorzystując względny spokój po zawarciu rozejmu w Mińsku pozbyto się między innymi szeregu „niewygodnych” i zbyt autonomicznych dowódców. Dodatkowo separatystom dostarczono znacznych ilości uzbrojenia, tak że ich żołnierze często są lepiej wyposażeni niż przeciętny żołnierz ukraiński. Równolegle zadbano o zapewnienie rebeliantom mającego olbrzymie znaczenie zaplecza. W jaki sposób to zrobiono, wskazują niedawne słowa sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, który wyliczył główne obszary aktywności rosyjskich wojsk w Donbasie. Ma to być przede wszystkim zapewnianie separatystom efektywnej łączności oraz dobrego dowodzenia i rozpoznania (w tym przy pomocy dronów). Na dodatek Rosjanie mają prowadzić na ich korzyść wojnę elektroniczną, stworzyli parasol przeciwlotniczy i udzielają wsparcia ogniem artyleryjskim. Wszystkie te działania wymagają specjalistycznego sprzętu i wysoko wykwalifikowanej kadry, czym sami separatyści w odpowiednich ilościach nie dysponują. Jednocześnie bez takich możliwości każde siły zbrojne stają się ułomne. Łączność, zwiad czy dowodzenie mają kluczowe znaczenie w uczynieniu ze zbieraniny ludzi z bronią prawdziwej siły bojowej. Bez tego nie da się prowadzić zorganizowanych działań na froncie. Stoltenberg nie pokazał żadnych dowodów na swoje twierdzenia, ale najprawdopodobniej nie uczynił tego, ponieważ wojska NATO nie chcą publicznie ujawniać swoich zdolności wywiadowczych. Nie ma jednak wątpliwości, że Sojusz jest w stanie zdalnie wykryć wszystkie wymienione aspekty działalności Rosjan. Można to zrobić z odległości kilkuset kilometrów. Różne systemy łączności, przeciwlotnicze czy artyleryjskie emitują fale elektromagnetyczne, których wychwytywanie i analizowanie wojska mocarstw ćwiczą od dekad. Służą do tego między innymi samoloty zwiadu strategicznego RC-135, o których pisaliśmy wcześniej, czy latające centra dowodzenia E-3. Rosjanie sami narzekali w grudniu na znacznie zwiększenie aktywności tych maszyn u swoich granic.
Mózg wojska
Mało widoczną, ale bardzo ważną sferą działalności każdych sił zbrojnych jest coś co w NATO określa się skrótem C3I (Command, Control, Communication And Intelligence) czyli dowodzenie, kontrola, komunikacja i wywiad. Obejmuje on całą „nudną” działalność sztabów i jednostek rozpoznania, której nie widać na samym froncie. Ma ona jednak kluczowe znaczenie dla sprawności sił zbrojnych. Rosjanie mogliby znacząco wzmocnić separatystów tworząc im „sztab generalny”, który zarządzałby i koordynował działania ich sił w całym Donbasie. Ktoś musi formułować ogólne plany i strategie, oraz nadzorować ich wdrożenie. Do tego potrzeba odpowiedniego doświadczenia i wiedzy, którą zazwyczaj mają starsi stażem i wyżsi rangą oficerowie. O takich ludziach wśród separatystów nic nie wiadomo, a na przykład sam „dowódca” donieckich separatystów Aleksandr Zacharczenko, pomimo deklarowanych wyjątkowych zdolności przywódczych, nie jest w stanie własnoręcznie zarządzać aktywnością wszystkich formalnie podległych mu oddziałów. Dodatkowo niezbędna jest rozbudowana sieć łączności i ludzie potrafiący ją utrzymywać. Do tego nie nada się niewykształcony „ochotnik” z Rosji po kilku tygodniach przeszkolenia. O tym, że za separatystami stoi sprawnie działające centrum dowodzenia wskazują wydarzenia ostatnich tygodni. Po zajęciu lotniska w Doniecku, co miało dla separatystów wielkie znacznie propagandowe i podbudowało ich morale, szybko rozpoczęły się walki w okolicach Ługańska i Mariupola, czyli na dwóch krańcach terytorium kontrolowanego przez rebeliantów. Po skupieniu tam uwagi ukraińskiego wojska, w ostatnich dniach rozpoczęło się najwyraźniej główne natarcie w okolicach Delbacewa, położonego mniej więcej w połowie frontu. Tam Ukraińcy są najbardziej narażeni na okrążenie i tam skupili znaczne siły w celu obrony strategicznego skrzyżowania dróg. Sprawne skoordynowanie ataków na różnych kierunkach i to w dwóch teoretycznie odrębnych „republikach” separatystów, wskazuje na istnienie centralnego dowodzenia. Latem bojówkarze z Doniecka i Ługańska praktycznie nie współpracowali ze sobą i toczyli oddzielne wojny.
Wojna elektroniczna
Z drugiej strony C3I jest jedną z największych słabości ukraińskiego wojska. Komunikacja i dowodzenie stoją na niskim poziomie. Często działania ukraińskich oddziałów wyglądają na chaotyczne i prowadzone po omacku. Jak na przykład niefortunny atak małego oddziału na zajęte już przez separatystów lotnisko w Doniecku. Władze ukraińskie utrzymują, że żołnierze zgubili się we mgle i wpadli na pozycje rebeliantów. Ci, którzy przeżyli i trafili do niewoli (poniżał ich potem niesławny "Giwi"), twierdzą, że mieli tylko wywieźć rannych z lotniska. Taki mieli dostać rozkaz. Jeśli to prawda, to świadczy jak najgorzej o ukraińskim dowództwie, które nie było świadome zajęcia "nowego terminala" przez separatystów. Jeśli natomiast jeńcy kłamali w celu ugłaskania swoich oprawców, to również świadczy to źle o ukraińskich dowódcach, bo kilkunastoosobowy oddział nie miał najmniejszych szans na odbicie lotniska. Nieporządek w ukraińskich szeregach może być w znaczniej mierze powodowany przez Rosjan. Mogą to robić zdalnie, z zaplecza frontu prowadząc wojnę elektroniczną. Już latem niektórzy ukraińscy dowódcy przyznawali, że ich łączność praktycznie nie funkcjonuje z powodu zakłócania przez Rosjan, którzy są uznawani za mistrzów w wojnie elektronicznej. To spadek po ZSRR, gdzie przywiązywano bardzo dużą wagę do tworzenia zaawansowanych systemów zakłócania działania wrogiej elektroniki i łączności.
Odpowiedni sprzęt zazwyczaj mieści się na ciężarówce czy transporterze opancerzonym, który można ukryć kilka-kilkanaście kilometrów za linią frontu. Na drogach tuż przy ukraińskiej granicy sfotografowano między innymi nowy rosyjski system Infauna, służący wojskom powietrznodesantowym do zakłócania wrogiej łączności. Żeby skutecznie przeciwstawić się tego rodzaju „elektronicznej ofensywie”, potrzeba odpowiednio nowoczesnego sprzętu łączności. Ukraińcy korzystają natomiast głównie z tego, co mają w spadku po Armii Czerwonej. Dlatego jednym z głównych środków komunikacji ukraińskiego wojska stały się telefony komórkowe, które łatwo podsłuchiwać.
Skuteczny parasol z rakiet
O tym jak Rosjanie mogą z ukrycia krzyżować szeregi Ukraińcom pokazuje też sytuacja na niebie Donbasu. Początkowo ukraińskie lotnictwo było bardzo aktywne, bo stanowiło kartę atutową w walce z pozbawionymi skutecznej broni przeciwlotniczej separatystami. Samoloty mogłyby praktycznie sparaliżować działalność ciężkiej broni rebeliantów. Teraz aktywność ukraińskiego lotnictwa spadła jednak do zera. W całym styczniu dotychczas zanotowano jeden nalot w okolicach Doniecka, na najdalej wysunięte na zachód pozycje separatystów. Zniknięcie ukraińskich samolotów jest najpewniej spowodowane tym, że Rosjanie stworzyli rebelii „parasol” przeciwlotniczy. Ukraińcy donosili, że prace nad nim rozpoczęto już na przełomie października i listopada. Jego podstawą ma być kilkanaście zestawów Buk, Tor, Osa i Pancyr. Nie wiadomo ile jest prawdy w tych twierdzeniach, bo nie ma ich potwierdzenia w zdjęciach czy filmach. Kompletny brak aktywności ukraińskiego lotnictwa jest jednak bardzo wymowny. Ukraińcy sami przyznają, że sytuacja na froncie jest obecnie „bardzo ciężka” i że toczą się walki na pełną skalę. W takich warunkach jest mało prawdopodobne, aby samoloty i śmigłowce stały w bazach tylko w celu podtrzymania fikcji, jaką jest zawieszenie broni ustalone w Mińsku.
Wskazywanie celów
Innym polem, w którym Rosjanie mogą się „popisać” pozostając w ukryciu, jest wsparcie artyleryjskie. Ukraińskie pozycje są masowo ostrzeliwane przez rebelianckie wyrzutnie rakiet niekierowanych Grad i Huragan, czy klasyczne działa i moździerze. Ogień separatystów często jest bardzo celny. Prawdopodobnie zasługa w tym Rosjan. Same działa i wyrzutnie rakiet mogą być obsługiwane przez poddanego krótkiemu przeszkoleniu „ochotników” i formalnie należeć do oddziałów separatystów. Klucz tkwi jednak we wskazywaniu celów i korygowaniu ostrzału. Zajmują się tym specjaliści nazywani koordynatorami ognia i obserwatorami. Tacy ludzie wymagają dokładnego przeszkolenia, bowiem muszą bardzo dobrze posługiwać się mapami i nie mieć problemów z dość złożoną matematyką. Jest możliwe, że Rosjanie „użyczyli” swoich ludzi rebeliantom. Nie potrzeba ich wielu, przez co mogą łatwo wtopić się we frontowe oddziały separatystów. Na dodatek nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w niektórych rejonach wsparcia udzielała artyleria stojąca po rosyjskiej stronie granicy. Podczas walk latem było to codziennością. Obecnie najcięższe starcia toczą się już na tyle daleko od Rosji, że ostrzał mogłyby prowadzić tylko wyrzutnie ciężkich rakiet niekierowanych, takie jak np. Smiercz. Na polu walki często trudno rozpoznać, skąd nadleciały pociski.
Wzorzec znany z zimnej wojny
Udzielając tego rodzaju specjalistycznego wsparcia, oraz dostarczając znacznych ilości uzbrojenia oraz „ochotników”, Kreml może prowadzić wojnę z Ukrainą bez bezpośredniego przykładania do niej ręki. Najgorsze, najniebezpieczniejsze i najbardziej widoczne zajęcie jest domeną oddziałów separatystów. To oni będą się pojawiać na przekazach i zdjęciach z frontu. To ich będą widzieć ukraińscy żołnierze.
Według podobnego schematu toczyły się różne konflikty lokalne w czasach zimnej wojny. Wówczas mocarstwa najczęściej nie wysyłały własnych oddziałów, ale wolały uzbrajać swoich zwolenników, oraz wysyłać im "doradców" zajmujących się dowodzeniem, szkoleniem i obsługą skomplikowanego sprzętu. Wówczas zaangażowanie również było przeważnie utrzymywane w tajemnicy i dopiero po latach wyszła na jaw skala np. radzieckiego wsparcia dla państw arabskich podczas wojen z Izraelem. Rosjanie sprawili, że zbrojne zdławienie rebelii przez Kijów stało się teraz praktycznie niemożliwe. Ukraińcy są słabi. Ich wojsko jest dość liczne i dysponuje masą ciężkiego uzbrojenia, ale zarazem ma duże braki w zakresie wspomnianego C3I. Brakuje dobrego dowodzenia. Problemy są też z morale szeregowych żołnierzy pochodzących z mobilizacji. Głównym atutem Ukraińców jest teraz to, że bronią się na pozycjach, które zajmowali przez co najmniej cztery miesiące. Jeśli nie zmarnowali tego czasu i dobrze się przygotowali, to separatystom będzie trudno osiągnąć sukces.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mil.ru