Gdy jedni leniwie opalają się na plaży, inni na plaże wychodzą z morza, uciekając przed śmiercią. Reporterka "Czarno na białym", Katarzyna Górniak, pojechała na grecką wyspę Kos, gdzie te dwa światy zaczęły się łączyć.
Na greckiej wyspie Kos co roku wypoczywa milion turystów, w tym tysiące z Polski. W tym roku przed przyjazdem na grecką wyspę Kos wielu z nich sprawdza nie tylko prognozę pogody i kurs euro, ale też dane o tym, ilu można tam spotkać nielegalnych imigrantów. Ci masowo, drogą morską, uciekają przed wojną lub głodem we własnych krajach.
Dwa światy
Codziennie rano w Kos, największego miasta na wyspie o tej samej nazwie, budzi niezwykły widok - przez środek tego turystycznego raju maszerują imigranci. Średnio dziennie dostaje się ich tutaj 120, łącznie w tym roku 11 tysięcy, co trzeci to Syryjczyk.
Na obrzeżach rozświetlonych, turystycznych części Kos znajduje się pogrążony nocą w ciemności obóz uchodźców z Bliskiego Wschodu. Mieszkają w opuszczonym budynku, bez prądu i w ścisku, gdzie nie czują się bezpiecznie.
Jednocześnie ich obecność niepokoi pracujących w sektorze turystycznym Greków. Boją się, że gromadzący się imigranci odstraszą turystów i zepsują im biznes. - Popatrz na bałagan wokół, oni śmiecą i są aroganccy - narzeka Dick, właściciel sklepu w Kos.
- Przyjeżdżają tutaj, bo słyszeli, że tu jest wszystko za darmo - swoje niezadowolenie wyrażają spotkani turyści. - Nie wydaje mi się, by potrzebowali pomocy, ale nie damy im zrujnować swoich wakacji - dodają.
"Boją się, gdy nas widzą"
Część imigrantów to prości, niewykształceni ludzie. Uciekinierzy z Pakistanu, Afganistanu czy Irakijczycy uciekają przed biedą bez względu na nieznajomość języka i liczą na szczęście. Ze względu na różnice kulturowe dochodzi pomiędzy nimi również do sporów, a hotel, w którym mieszkają, został w trakcie takiego sporu podpalony.
- Niektórzy ludzie boją się, gdy nas widzą. Myślą, że jesteśmy zdesperowani, że możemy ich okraść - przyznaje Asam, nauczyciel angielskiego, który uciekł z Syrii. Sam jednak jest przykładem, że część z imigrantów jest wykształcona i dobrze mówi po angielsku.
Władze wyspy nie mają pieniędzy na utrzymanie tak wielkiej liczby ludzi, dlatego wszystko, co imigranci dostają, to dary, zebrane od restauracji, hoteli i zwykłych mieszkańców.
- Turyści często zastanawiają się, jaka jest sytuacja na wyspie, myślą, że imigranci są wszędzie. Ale tak nie jest - mówi Dina Svinou, właścicielka hotelu w centrum Kos, którego kucharze codziennie przygotowują jedzenie zawożone do obozów dla uchodźców.
Z Grecji - dalej do Europy
Ale jak podkreślają niektórzy z uchodźców, Grecja nie jest miejscem, do którego chcieli uciekać. - Musimy pracować, a w Grecji nie ma pracy. Czeka nas kolejna podróż, musimy przedostać się dalej do Europy - mówi jeden z oczekujących na dokumenty imigrantów.
Tymczasem na to, jak im pomóc, nie ma pomysłu ani Grecja, ani reszta Europy.
Autor: mm//gry / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24