Demonstracje w Hongkongu nie ustają od czterech miesięcy, a oprócz pokojowych marszów coraz częściej dochodzi do brutalnych zamieszek. Szefowa hongkońskich władz Carrie Lam wykluczyła we wtorek jakiekolwiek ustępstwa wobec protestujących. - Wielokrotnie mówiłam, że przemoc nie jest rozwiązaniem - podkreśliła.
W weekend na ulicach i w domach towarowych Hongkongu znów dochodziło do brutalnych starć pomiędzy policjantami a grupami najbardziej radykalnych demonstrantów. Według policji protestujący zdetonowali w niedzielę zdalnie sterowane urządzenie wybuchowe w celu zabicia lub ranienia funkcjonariuszy. Tego samego dnia jeden z policjantów został ugodzony w szyję ostrym narzędziem, prawdopodobnie nożem do papieru, i trafił do szpitala. Zatrzymanego po tym ataku 18-letniego ucznia szkoły średniej oskarżono we wtorek o spowodowanie poważnych obrażeń, za co grozi mu nawet dożywocie. W poniedziałek tysiące Hongkończyków demonstrowały w parku Chater Garden w centrum miasta, wzywając Kongres USA do przyjęcia ustawy przewidującej kary dla urzędników odpowiedzialnych za ograniczanie swobód obywatelskich w Hongkongu. Według organizatorów w manifestacji uczestniczyło 130 tysięcy osób.
Carrie Lam nie chce ustępstw
- Mówiłam wielokrotnie, że przemoc nie jest rozwiązaniem. Przemoc rodzi tylko dalszą przemoc. Pójście na ustępstwa jedynie z powodu eskalacji przemocy tylko pogorszyłoby sytuację. Z drugiej strony powinniśmy rozważyć wszelkie środki, by zakończyć tę przemoc - powiedziała szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam w rozmowie z dziennikarzami.
Protestujący domagają się między innymi demokratycznych wyborów władz regionu oraz niezależnego śledztwa w sprawie działań rządu i policji, której zarzucają używanie nadmiernej siły. Chcą też uwolnienia i oczyszczenia z zarzutów wszystkich zatrzymanych dotąd demonstrantów. Od czerwca w związku z protestami zatrzymano już około 2500 demonstrantów, z czego co najmniej 200 postawiono zarzuty udziału w zamieszkach. Tysiące osób odniosły obrażenia. Policja wystrzeliła tysiące granatów z gazem łzawiącym, setki gumowych kul i kilka ostrych pocisków, dwukrotnie raniąc nimi protestujących. Do najnowszej eskalacji przemocy doprowadziło ogłoszenie przez Lam 4 października zakazu zakrywania twarzy podczas demonstracji. By go wprowadzić, skorzystała ona z kolonialnych, niestosowanych od pół wieku regulacji kryzysowych, które umożliwiają jej dowolną zmianę prawa z pominięciem normalnego procesu ustawodawczego.
"Państwo policyjne"
W niedzielę podczas wizyty w Hongkongu amerykański senator Josh Hawley ocenił, że region zmienia się w "państwo policyjne". Lam odrzuciła jego wypowiedź jako "całkowicie nieodpowiedzialną".
Na środę zaplanowano formalnie wycofanie z parlamentu kontrowersyjnego projektu nowelizacji prawa, który miał umożliwić ekstradycję podejrzanych do Chin kontynentalnych. Projekt ten był pierwotną przyczyną trwających protestów. Wielu mieszkańców Hongkongu nie ufa wymiarowi sprawiedliwości na kontynencie i sądzi, że Pekin stopniowo ogranicza autonomię ich regionu. Chińskie władze deklarują poszanowanie dla zasady "jeden kraj, dwa systemy", która przyznaje Hongkongowi szeroki zakres autonomii co najmniej do 2047 roku. Według Pekinu do eskalacji protestów w regionie przyczyniły się ingerencje "obcych sił", szczególnie Stanów Zjednoczonych.
Autor: kg\kwoj / Źródło: PAP