Policja rozpędziła tybetańskich uchodźców

Aktualizacja:

Około 200 uchodźców z Tybetu i buddyjskich mnichów próbowało w niedzielę dostać się do budynku wydziału wizowego ambasady Chin w stolicy Nepalu, Katmandu - podała nepalska policja. Policjanci użyli siły bijąc zgromadzonych bambusowymi pałkami. Aresztowano co najmniej 130 osób.

Silnie związany z Pekinem Nepal, uznający Chiny za "przyjazny kraj", nie zezwala na protybetańskie demonstracje w swoim kraju, dlatego policja brutalnie potraktowała demonstrujących.

W Nepalu żyje ponad 20 tys. Tybetańczyków, którzy uciekli z ojczyzny po krwawym stłumieniu tam antychińskiego powstania z 1959 roku. Od zeszłego poniedziałku w Katmandu niemal codziennie odbywają się demonstracje na rzecz niepodległości Tybetu.

Dyplomaci pod specjalnym nadzorem

17 dyplomatów z 15 krajów przyjechało w sobotę do Lhasy z jednodniową wizytą. Ta ściśle kontrolowana, zaledwie jednodniowa i ograniczona do stolicy Tybetu "pokazówka" miała przekonać świat, że władze właściwie postąpiły krwawo tłumiąc antychińskie demonstracje.

Wśród uczestników zagranicznej delegacji są m.in. Brytyjczycy i Amerykanie, przedstawiciele Japonii i Australii. Ci drudzy z zadowoleniem przyjęli zgodę władz chińskich na wyjazd delegacji, ale zaznaczyli, że obserwatorzy powinni też wizytować tereny położone wokół Lhasy.

Mimo specjalnych środków bezpieczeństwa, nie wszystko poszło po myśli Pekinu. To, co zobaczyli obserwatorzy wprawiło ich w osłupienie i zaniepokojenie. Mieszkańcy Lhasy gromadzili się wokół nich, klękali przed nimi, płakali, chwytali się ich szat i w inny sposób wyrażali swoją rozpacz.

Czy podróż dyplomatów przyniesie jakąkolwiek korzyść Tybetańczykom? - czas pokaże.

Źródło: PAP, BBC