Niezwykłe szczęście miała pewna amerykańska rodzina, która wybrała się na wycieczkę samolotem, którego pilot zmarł chwilę po starcie. Jeden z uczestników lotu przejął stery maszyny i bezpiecznie sprowadził ją na ziemię.
Pilot samolotu dwusilnikowego King Air zmarł chwilę po starcie z lotniska na wyspie Marco Island na Florydzie. Samolot był wtedy prowadzony przez autopilota, a osiągał właśnie wysokość około 3 km. Chwilę później stery maszyny przejął jeden z pasażerów. 56-letni Doug White leciał na wycieczkę z żoną i dwiema córkami, więc nie wahał się ani chwili przejąć inicjatywy.
Bohater z przypadku
Mężczyzna posiada licencję pilota, ale nie na tak duże samoloty, nigdy wcześniej nie latał tez na takich wysokościach. Z pomocą przyszedł mu pracownik wieży kontroli lotów, który zadzwonił do swojego znajomego i przekazał instrukcje dotyczące lądowania "pilotowi".
- Byłem przerażony, ale skupiony - powiedział chwilę po lądowaniu pasażer - bohater. - Pilot zablokował się w fotelu i długo nie mogliśmy go usunąć, żeby wyłączyć autopilota. Ja nigdy nie latałem wyżej niż 2,5 km, a tym razem musiałem lądować z ponad 5 km - dodał.
Źródło: foxnews.com
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu