Opozycyjna partia w Birmie, Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), przed ogłoszeniem wstępnych wyników wyborów parlamentarnych podała, że liczy na 80 proc. głosów. Szefowa partii Aung San Suu Kyi zastrzegła z kolei, że jest za wcześnie na takie deklaracje.
Rzecznik NLD Win Htein powiedział, że partia może liczyć na wynik na poziomie ok. 80 proc. Jednak Suu Kyi próbowała temperować oczekiwania i czekać na oficjalne wyniki, które komisja wyborcza ma podać w ciągu dnia w poniedziałek.
- Jest jeszcze zbyt wcześnie na gratulowanie naszym kandydatom, choć na pewno macie już pewne wyobrażenie o wynikach - powiedziała zwolennikom NLD przed siedzibą partii w Rangunie. Nie należy się przechwalać, bo to uraża uczucia przegranego - dodała.
Władza uznała porażkę
Z kolei przewodniczący parlamentu Shwe Mann, jeden z najbardziej prominentnych przedstawicieli rządzącej partii USDP, oficjalnie uznał swą porażkę w wyborach wobec rywala z NLD.
Kilka partii protestowało przeciw możliwym fałszerstwom wyborczym, związanym z manipulowaniem kartami wyborców, którzy skorzystali z możliwości wcześniejszego oddania głosu - powiedział agencji dpa rzecznik partii mniejszości SNLD w regionie Szan, San Leik.
Junta uspokaja
To pierwsze wolne wybory w Birmie od kiedy w 2011 roku wojskowa junta, która twardą ręką władała krajem przez pięć dekad, przekształciła się w cywilny rząd jako Partia Unii Solidarności i Rozwoju (USDP). Przed 25 laty partia NLD wygrała wybory, zdobywając 80 proc. miejsc w parlamencie, ale wojskowa junta nie uznała wówczas wyników głosowania.
Przed wyborami obserwatorzy nie byli w stanie przewidzieć ani wyniku, ani jego konsekwencji. W ocenie ekspertów, mogą one być kolejnym krokiem ku pokojowej transformacji, ale też mogą na nowo zdestabilizować 50-milionową Birmę.
Były wojskowy szef rządu, obecny prezydent Thein Sein zapewnił, że uzna każdy wynik głosowania.
Autor: //gak / Źródło: PAP