- To była chwila. Postawiło nas na jednym boku, odbiliśmy się od barierek i polecieliśmy na prawy bok - mówi Adrian, pasażer autokaru, który rozbił się we wtorek rano pod Miluzą. Rozmawiał z dziennikarzem TVN24 w szpitalu w Miluzie.
- Uderzyliśmy o ziemię. Przez kilka metrów autokar tarł o ziemię. Wtedy zaczęło się najgorsze - opowiada chłopak. Siedział na górnym pokładzie autokaru, którego pasażerowie najmocniej ucierpieli w wypadku. Póki co, oczekuje na wyniki badań - ma bóle w kręgosłupie i klatce piersiowej. Lekarze mówią jednak, że w szpitalu spędzi nie więcej niż dwa-trzy dni.
Według niego akcja ratunkowa mimo początkowego chaosu przebiegła bardzo sprawnie. - Każdy otrzymał profesjonalną pomoc - mówi. Jest też zadowolony z opieki w szpitalu. - Każdy ma tłumacza, ludzie są bardzo przyjaźni - dodaje.
"Każdy to poczuł"
Adrian jechał do pracy w miejscowości Bollene w około 10-osobowej grupie. Jak mówi, w autokarze początkowo jechały małe dzieci - później przesiadły się jednak do innych autokarów.
Jak przyznaje, przyczyną wypadku mogła być zbyt duża prędkość przy skręcie. - Każdy to poczuł, w pewnym momencie cały autobus przechylił się na jedną stronę - mówi. Nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa, według niego nie było ich na jego fotelu. - Być może miały je fotele na dole - dodaje.
W wypadku, do którego doszło we wtorek rano na autostradzie A36 w pobliżu Miluzy, zginęły dwie osoby, a 32 zostały ranne. Poszkodowani trafili do okolicznych szpitali.
Autor: jk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24