Siły zbrojne szeregu państw świata mają na swoim koncie zestrzelenia samolotów pasażerskich z setkami niewinnych cywilów. Część takich akcji była celowym działaniem, a cześć to tragiczne pomyłki. Jedna z nich przydarzyła się nawet Ukraińcom i to zaledwie 13 lat temu.
Katastrofa malezyjskiego Boeinga 777 na wschodzie Ukrainy nie została jeszcze dokładnie przebadana i nie nastąpi to najprawdopodobniej przez miesiące lub nawet lata. Wiele wskazuje jednak na to, że maszyna z niemal 300 osobami na pokładzie została zestrzelona rakietą przeciwlotniczą. Istnieją dowody, które wskazują na prawdopodobne zaangażowanie prorosyjskich separatystów, dysponujących wyrzutnią systemu Buk.
Trudno znaleźć powód, dla którego walczący z ukraińskim wojskiem bojówkarze mieliby celowo zestrzelić pełen cywilów samolot pasażerski. Prawdopodobny wydaje się błąd operatora wyrzutni, który mógł myśleć, że strzela do ukraińskiej maszyny transportowej. Separatyści dołączyliby tym samym do niechlubnej listy formacji, które zestrzeliły spokojnie lecący samolot pasażerski.
Zagubiona rakieta
Do podobnego głośnego incydentu doszło ostatni raz w 2001 roku nad Morzem Czarnym. Wówczas sprawcą było wojsko Ukrainy, które prowadziło wspólnie z Rosjanami ćwiczenia obrony przeciwlotniczej na Krymie. 4 października ukraińska wyrzutnia systemu S-200V Vega odpaliła rakietę w kierunku symulowanego celu nad Morzem Czarnym. Zgodnie z planem miała ulec autodestrukcji po pokonaniu zaplanowanego dystansu. Z niewyjaśnionych przyczyn rakieta nie zniszczyła się jednak sama i kontynuowała lot nad Morzem Czarnym. Pociski systemu S-200V mają bardzo duży zasięg i mogą przelecieć nawet 250 kilometrów. Początkowo są naprowadzane przez radar naziemny, ale w końcowej fazie lotu uruchamiają swój radar i naprowadzają się samodzielnie. Ta feralna rakieta wyleciała poza obszar ćwiczeń i przemieszczając się nad Morzem Czarnym, natrafiła na lecący z Izraela do Rosji samolot Tu-154 linii Siberia Airlines. Prawdopodobnie naprowadziła się na niego sama i eksplodowała w pobliżu. Potężna głowica, ważąca 200 kilogramów, zaprojektowana do niszczenia bombowców strategicznych, nie dała szans maszynie pasażerskiej. Początkowo Moskwa i Kijów zdecydowanie zaprzeczały swojej winie. Ukraiński rząd przyznał się po ponad tygodniu. W wyłowionych ciałach ofiar i szczątkach maszyny odnaleziono wyraźne ślady po odłamkach z głowicy rakiety. Zginęło 64 pasażerów i 12 członków załogi.
Błędna identyfikacja
Inna tragedia była sprawką Amerykanów w 1988 roku. Doszło do niej nad Zatoką Perską, która była wówczas bardzo gorącym obszarem. Trwała wojna Iranu z Irakiem. Oba państwa starały się atakować tankowce, którymi przeciwnik eksportował ropę. Państwa zachodnie, głównie USA, utrzymywały w zatoce znaczne siły morskie i lotnicze, których zadaniem była eskorta neutralnych statków. Okresowo dochodziło do starć z lotnictwem i flotą Iranu. W tak napiętej sytuacji pod koniec maja 1988 roku do Zatoki Perskiej wysłano nowoczesny krążownik floty amerykańskiej USS Vincennes. To okręt typu Ticonderoga, wyposażony w system radarowy AEGIS, którego głównym zadaniem jest obrona przeciwlotnicza.
Przez następne miesiące jednostka patrolowała Zatokę Perską i nadzorowała radarem ruchy irańskiego lotnictwa. W dniu tragedii, 3 lipca, krążownik i towarzyszące mu niszczyciele wdały się w potyczkę z małymi irańskimi motorówkami. W pościgu z nimi Amerykanie naruszyli wody terytorialne Iranu. Na swoje nieszczęście w tym samym czasie irański Airbus A300 linii Iran Air wzbił się z lotniska w Bandar Abbas. Miał wykonać krótki lot nad Zatoką Perską i wylądować w Omanie. Niestety, trasa lotu wiodła dokładnie nad obszarem, na którym USS Vincennes ścigał irańskie motorówki. Radar krążownika wykrył samolot tuż po starcie i zaczął jego śledzenie. Ponieważ Airbus wystartował z lotniska wykorzystywanego również przez irańskie wojsko i zmierzał prosto na Amerykanów, załoga krążownika nabrała podejrzeń, czy nie jest to samolot bojowy. Według relacji amerykańskiej załoga USS Vincennes wielokrotnie próbowała się skontaktować z nadlatującą maszyną, ale bez skutku. Kiedy samolot był już bardzo blisko, nieco ponad 20 kilometrów od krążownika, padł rozkaz odpalenia rakiet. Co najmniej jedna trafiła A300, który rozpadł się w powietrzu. Zginęli wszyscy obecni na pokładzie, 290 osób. Amerykanie uznali to za tragiczną pomyłkę, spowodowaną stresem załogi krążownika i niejasną sytuacją. Wypłacono odszkodowania rodzinom ofiar. Iran uznaje to wydarzenie za akt terroru.
Dramat nad Sachalinem
Pięć lat wcześniej doszło do dotychczas najgłośniejszego zestrzelenia samolotu pasażerskiego przez wojsko. Nad Sachalinem na Dalekim Wschodzie ZSRR radziecki myśliwiec strącił koreańskiego Boeinga B747, zabijając 296 osób. Samolot leciał z USA do Korei Południowej, ale z nie do końca wyjaśnionych przyczyn zboczył z kursu nad Alaską. Zamiast ominąć terytorium ZSRR nad Pacyfikiem, maszyna wleciała nocą nad Kamczatkę, przeleciała nad Morzem Ochockim i dotarła do Sachalinu. Radziecka obrona przeciwlotnicza pilnie obserwowała samolot, ale długo nie wiedziano, co zrobić. Próbowano się z nim kontaktować, ale bez efektu. Wysłane na przechwycenie myśliwce nie zdołały przyciągnąć uwagi załogi boeinga, chociaż jak twierdzą Rosjanie, oddawały nawet serie ostrzegawcze przed dziób. Ostatecznie po dłuższych deliberacjach w Moskwie zapadła decyzja, aby intruza zestrzelić. Przyczyniło się do tego panujące napięcie w relacjach z NATO i działalność amerykańskich maszyn zwiadowczych w tej okolicy. Samoloty USA często bawiły się w „kotka i myszkę” z radziecką obroną przeciwlotniczą, czasem naruszając przestrzeń powietrzną ZSRR. Nie umniejsza to jednak winy radzieckiego wojska, bowiem piloci wysłanych na przechwycenie myśliwców nie mieli wątpliwości, że mają przed sobą maszynę cywilną.
Rozkaz zestrzelenia wykonała para maszyn Su-15 z bazy na Sachalinie. Wystarczyła jedna rakieta. Koreański Jumbo Jet spadł bezwładnie na wody międzynarodowe. Zestrzelenie doprowadziło do wielkiej afery międzynarodowej. Ówczesny prezydent USA Ronald Reagan ostro atakował Kreml za „barbarzyństwo” i „akt terrorystyczny”. Czyn ZSRR uwiarygodnił ukute przez Amerykanina stwierdzenie o „imperium zła”.
Tajemnicza katastrofa
Trzy lata wcześniej w do dzisiaj niewyjaśniony sposób rozbił się włoski samolot pasażerski linii Aerolinee Itavia lecący z Bolonii do Palermo. 27 czerwca 1980 roku DC-9 z 81 osobami na pokładzie spadł do Morza Tyreńskiego mniej więcej w połowie lotu. Nikt nie przeżył. Wieloletnie dochodzenia nie doprowadziły do jednoznacznego wskazania przyczyny katastrofy. Jednak niemal od pierwszych dni po rozbiciu się samolotu pojawiły się spekulacje, że mógł on zostać zestrzelony. W 1989 roku parlamentarna komisja dochodzeniowa stwierdziła, że katastrofa maszyny była wynikiem "działań militarnych" i była "aktem niewypowiedzianej wojny". Nie sprecyzowano jednak, kto konkretnie był odpowiedzialny. Za wersją, według której samolot zestrzeliła wojskowa rakieta, mają przemawiać ślady uszkodzeń na znalezionych szczątkach maszyny.
Przez kolejne dekady ciągnęły się liczne procesy wymierzone w włoskich wojskowych, ale wszystkie kończyły się bez definitywnego wskazania przyczyny katastrofy czy winnych. Padały oskarżenia o obstrukcję ze strony wojska i ukrywanie dowodów. W styczniu 2013 roku włoski Sąd Najwyższy oznajmił, że są "liczne" dowody wskazujące na to, iż samolot pasażerski został trafiony przypadkowo rakietą. Ponownie nie wskazano, do kogo miała należeć. Według najpopularniejszej teorii, DC-9 został strącony przez pocisk odpalony podczas trwających w pobliżu ćwiczeń lotnictwa NATO. Na pobliskiej Sycylii znajdują się bazy lotnicze sojuszu, a na nieco bardziej odległej Sardynii jest jeden z największych poligonów lotniczych w tej części Europy. Często przytaczana jest bardziej fantastyczna teoria, według której DC-9 padł przypadkowo ofiarą rakiety wystrzelonej podczas utrzymywanej w tajemnicy potyczki samolotów NATO i libijskich. Maszyny zachodnie miały rzekomo próbować zestrzelić lecący nad tym samym obszarem i w tym samym czasie samolot libijskiego dyktatora, Muamara Kaddafiego. Według nieco innej wersji maszyny NATO wdały się w potyczkę z dwoma libijskimi MiG-23 i w jej trakcie padł niefortunny "strzał".
Koreańczycy mają pecha
Dwa lata wcześniej doszło do pierwszego, mniej znanego, zetknięcia się linii Korean Air z radziecką obroną przeciwlotniczą. Lecący z Paryża do Seulu Boeing 707, mający wykonać międzylądowanie w Anchorage na Alasce, z powodu poważnego błędu nawigacyjnego mocno zboczył z kursu. Podczas przelatywania blisko magnetycznego Bieguna Północnego załoga straciła orientację z powodu złego odczytania wskazań kompasu. Boeing wykonał niemal w tył zwrot i poleciał w kierunku Murmańska na północy ZSRR. Kiedy samolot naruszył radziecką przestrzeń powietrzną, na spotkanie wysłano pojedynczy myśliwiec przychwytujący Su-15. Jego pilot wstępnie zaraportował do kontroli naziemnej, że ma przed sobą samolot zwiadowczy NATO RC-135, który jest modyfikacją B707. Niedługo potem się poprawił i jasno określił, że to maszyna cywilna. Pomimo tego otrzymał rozkaz zestrzelenia intruza, który wykonał. Odpalił dwie rakiety, które oderwały część skrzydła i rozerwały częściowo kadłub. Ciężko uszkodzony boeing zaczął gwałtownie spadać i zniknął w chmurach. Koreańscy piloci zdołali na szczęście opanować maszynę i wykonali mistrzowskie awaryjne lądowanie na zamarzniętym jeziorze. Z 109 osób na pokładzie zginęły tylko dwie. ZSRR szybko wypuściło pasażerów, ale załogę zmuszono do złożenia formalnych przeprosin i stwierdzenia, że celowo ignorowali polecenia obrony przeciwlotniczej. Po wyjechaniu na Zachód Koreańczycy oznajmili, że chcieli współpracować i próbowali się skontaktować z pilotem myśliwca, jednak bezskutecznie.
Nie chciał współpracować
Do podobnego incydentu doszło w lutym 1973 roku nad kontrolowanym wówczas przez Izrael Półwyspem Synaj. Lecący z Libii do Kairu libijski B 727 ze 113 osobami na pokładzie zgubił się nad północnym Egiptem. Samolot wpadł w burzę piaskową i doznał awarii sprzętu nawigacyjnego. Nieświadomie dla pilotów boeing przekroczył Kanał Sueski, który stanowił wówczas granicę pomiędzy pozostającymi formalnie w stanie wojny Egiptem a Izraelem. Izraelczycy poderwali na przechwycenie intruza dwa myśliwce F-4 Phantom, które szybko odnalazły boeinga. Piloci wojskowi próbowali nakłonić Libijczyków do skierowania się na pobliskie lotnisko i wylądowania w celu wyjaśnienia sytuacji. To standardowy zabieg w takiej sytuacji. Libijski samolot nie zastosował się jednak do poleceń i zawrócił na zachód, w kierunku Egiptu. Wobec tego izraelscy piloci otrzymali rozkaz otworzenia ognia. Serie z działek pokładowych ciężko uszkodziły jedno ze skrzydeł boeinga. Maszyna rozbiła się podczas awaryjnego lądowania na pustyni. Katastrofę przeżyło pięć osób, w tym drugi pilot. Libijczyk przyznał, że wraz z kapitanem zdawali sobie sprawę z tego, czego od nich chcą Izraelczycy. Jednak ze względu na wrogość panującą pomiędzy Libią mieli zignorować polecenia. Władze Libii twierdziły jednak później, że zestrzelenie nastąpiło bez ostrzeżenia. Na Izrael spadła krytyka, jednak nie była specjalnie silna. Państwo żydowskie wypłaciło odszkodowania, a minister obrony Mosze Dajan nazwał całe zdarzenie "błędem w ocenie sytuacji".
Owoce zimnej wojny
Do dwóch podobnych zestrzeleń doszło odpowiednio w latach 1955 i 1954. Pierwszy incydent miał miejsce nad Bułgarią. Lecący z Austrii do Izraela samolot Lockheed Constellation linii El Al zboczył z niewyjaśnionych przyczyn z zaplanowanej trasy. W odpowiedzi na przechwycenie wysłano dwa myśliwce MiG-15. Według późniejszych relacji władz Bułgarii, ich piloci sygnalizowali Izraelczykom, że mają zmienić kurs i lądować na pobliskim lotnisku. Załoga maszyny pasażerskiej miała jednak próbować uciec w kierunku pobliskiej granicy z Grecją. Kiedy Constellation był już kilkanaście kilometrów od bezpieczeństwa, z ziemi nadszedł rozkaz otwarcia ognia. MiGi-15 zestrzeliły samolot pasażerski przy pomocy działek. Maszyna rozpadła się jeszcze w powietrzu. Nie przeżył nikt z 58 osób na pokładzie. Bułgarski rząd po fakcie próbował zrzucić winę na pilotów myśliwców. Ostatecznie wystosowano jednak oficjalne przeprosiny i wypłacono odszkodowania.
Rok wcześniej w podobny sposób został zestrzelony w pobliżu chińskiej wyspy Hainan samolot Douglas DC-4 amerykańskiej linii Cathay Pacific. W locie zaskoczyły go dwa chińskie myśliwce La-11, które otworzyły ogień bez ostrzeżenia. Jeszcze w locie od pocisków zginęła część z 13 pasażerów i sześciu członków załogi. Piloci zdołali wodować ciężko uszkodzonym DC-4, który szybko zatonął. Uratowało się dziewięć osób, podjętych z wody przez maszyny wojska USA. Chińczycy oznajmili, że samolot został ostrzelany przez pomyłkę. Piloci myśliwców mieli go wziąć za samolot sił powietrznych Tajwanu (Republiki Chińskiej), który chciał zaatakować bazę na wyspie Hainan.
Autor: Maciej Kucharczyk //rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: domena publiczna