Przynajmniej 55 osób zginęło w pożarze, który wybuchł w sobotę w fabryce materaców w Casablance. Dalszych 12 osób trafiło do szpitala, ich stan jest bardzo ciężki. Ogień przez 3 godziny gasiło ponad 100 strażaków.
Pożar, który wybuchł na parterze fabryki, ze względu na zgromadzone w niej chemikalia, szybko rozprzestrzenił się w całym budynku. Kiedy doszło do zdarzenia ok. godziny 10 (12 czasu polskiego), w zakładzie przebywało ok. 100 ze 150 pracujących w nim osób. Części z nich pożar odciął drogę ucieczki.
Dezorientacja i niemoc
Cytowany przez agencję Reutera świadek tragedii Rachid Kasmiri opowiadał, że aby umożliwić wyjście uwięzionym wewnątrz osobom, strażacy i wolontariusze burzyli ściany fabryki. - Byli tacy, którzy myśleli, że jesteśmy rabusiami i chcieli nas powstrzymać - relacjonował ratownik. - Niemniej, dostaliśmy się do środka i udało nam się uratować m.in. dziewczynę, która, choć była poparzona, wciąż siedziała przy swojej maszynie do szycia - zakończył.
Sytuację pogarszał nękający uczestniczących w akcji gaśniczej brak wody. - Nie mogliśmy zrozumieć, czemu strażacy
Nie mogliśmy zrozumieć, czemu strażacy patrzą na pożar i nic nie robią Nora Sabrallach, matka ofiary pożaru
Przyczyna tragedii nieznana
Część fabryki wczesnym wieczorem wciąż się dymiła. Przeszukanie niektórych pomieszczeń utrudnia panująca w nich wysoka temperatura. Setki mieszkańców okolicy, a także rodziny pracowników fabryki, do późnego wieczora nie opuszczały miejsca zdarzenia, obserwując akcję ratunkową i opłakując ofiary.
Przyczyna pożaru nie jest jeszcze znana.
Źródło: Reuters, APTN