Jak Kaddafi dawał pracę i autografy Polakom

Aktualizacja:
 
Kaddafi był wszechobecny w budynkach państwowych. Tu muzeum w Leptis Magnie.Wikipedia

"To była gładko działająca władza autorytarna". Dla Polaków pracujących w kraju Muammara Kaddafiego, życie wśród Libijczyków nie było uciążliwe, musieli jednak znosić kontrolę państwa. Rozmówcy tvn24.pl zapamiętali swój wyjazd do Libii na "saksy" pozytywnie. Podkreślają tolerancję Libijczyków. Niektórym zdarzały się też wyjątkowe przygody, jak choćby zdobycie plakatu z podpisem samego "wodza rewolucji".

POLAKÓW WYPRAWY PO PETRODOLARY KADDAFIEGO - CZ. I

Po przejęciu władzy w 1969 roku Muammar Kaddafi chciał zbudować w Libii socjalistyczny raj. Próbę realizacji jego ambitnego założenia umożliwiły mu znaczne dochody ze sprzedaży ropy. W zacofanym kraju brakowało jednak odpowiednio wykształconych specjalistów. To druga część opowieści o tym, jak Polacy wyprawiali się do kraju Kaddafiego, aby zarobić bardzo cenne w PRL-u dolary.

O swoich wrażeniach z pracy w Libii, opowiadają Mieczysław Wypych, specjalista od zarządzania i ekonomii, który w latach 1979-81 pracował na stanowisku kierowniczym w firmie Dromex, profesor Janusz Książyk, który zarabiał jako lekarz w szpitalu w Bengazi, w latach 1989-91, oraz profesor Mieczysła Lao, który pracował również w szpitalu w Bengazi, ale dekadę wcześniej.

W pierwszej części historii, która została opublikowana na portalu tvn24.pl w sobotę, zostało opisane co było główną motywacją do wyjazdu do Libii i jak wyglądało życie Polaków w kraju Kaddafiego, z jego urokami i ciemnymi stronami.

Motywacja kapitalistyczna

Zdecydowanie najwięcej czasu i siły Polaków w Libii pochłaniała praca. Wszyscy jechali tam w konkretnym celu, zarobienia jak najwięcej dolarów. Polacy wynosili z PRL-u specyficzne dla krajów demoludu nastawieni do pracy, czyli „czy się stoi czy się leży”. W Libii jednak, pomimo tego, że oficjalnie również był to kraj demokracji ludowej, zagraniczni pracownicy byli poddani ostrym zasadom kapitalizmu.

Jak wspomina profesor Lao, styl pracy był „zachodni” i Polacy musieli się do niego dostosować. Jednym z punktów spornych były między innymi święta. W PRL dzień wolny był dniem wolnym. Libijczycy wychodzili jednak z założenia, że płacą za pracę a nie odpoczynek i wymagali odpracowywania świąt, co wywoływało nawet bunty Polaków.

- Oni bardzo dokładnie liczą pieniądze – mówi profesor Lao. Wszystkie rachunki były bardzo skrupulatnie sprawdzane i nie było mowy o „naciąganiu”, czy nawet tradycyjnym zaokrąglaniu w górę. Lao wspomina sytuację, gdy boleśnie przekonał się, że w Libii „zaokrąglanie” polega po prostu na odcięciu ostatniej cyfry. On policzył metodą „polską” a libijska księgowa swoją. Rezultatem była duża rozbieżność w rachunkach i nieprzyjemny zgrzyt.

Zaletą było to, że „fajrant” był przestrzegany przez Libijczyków bardzo skrupulatnie. – Koniec roboty to koniec – mówi profesor Lao. – Przebywanie w miejscu pracy po swojej zmianie było wręcz nielegalne i bezwzględnie zakazane – dodaje lekarz.

Inaczej sytuacja wyglądała w miejscach, gdzie na przykład polska firma budowała domy czy drogi, albo cały szpital był obsadzony polską załogą. Tam praca była organizowana samodzielnie przez Polaków. Libijczycy interesowali się jedynie efektem końcowym. Kontrolę przeprowadzali albo sami miejscowi, albo zakontraktowani przez nich dobrze opłacani specjaliści innych nacji, na przykład Anglicy. Nigdy pracy Polaka nie sprawdzał Polak. – Inspektorzy potrafili wziąć młotek i potłuc źle położoną glazurę. Firma musiała naprawiać na swój koszt. Potem wszyscy bali się zrobić fuszerkę – wspomina profesor Lao.

To był kraj dobrobytu. Bardzo opiekuńczy wobec obywateli, którzy mieli dobre warunki. Mieczysław Wypych

Obcokrajowcy byli poddawani stricte kapitalistycznym rygorom, Libijczycy natomiast żyli tak jak wskazywała na to „ludowość” ich kraju. Pieniądze z ropy płynęły szerokim strumieniem, Kaddafi miał więc fundusze na budowę powszechnego szczęścia. – To był kraj dobrobytu. Bardzo opiekuńczy wobec obywateli, którzy mieli dobre warunki – wspomina sytuację z końca lat 70-tych Wypych.

Jedną z inwestycji Kaddafiego byłą budowa tysięcy gospodarstw rolnych, które miały uczynić z Libii kraj samowystarczalny pod względem żywności. – Arabowie dostawali porządny dom, 50 hektarów gruntu, samochód i sprzęt rolniczy – mówi Wypych. Budowano też dobrze wyposażone szpitale i szkoły, żywność była tania a paliwo dotowane i jeszcze tańsze. – Znakomite zaopatrzenie, pełne sklepy, dobrobyt – wspomina prof. Lao. – Życie nie było uciążliwe – dodaje.

Sytuacja zdecydowanie pogorszyła się w latach 80-tych. Najpierw Kaddafi „uspołecznił” gospodarkę i zlikwidował znaczną część prywatnych firm. – Z dnia na dzień w sklepach zrobiło się pusto – wspomina prof. Lao. Drugim gwoździem do trumny było wejście na kurs kolizyjny z zachodem i promowanie terroryzmu, co skończyło się surowymi sankcjami i ruiną gospodarki. - Później zaczęło brakować wszystkiego. To była blokada totalna – mówi prof. Lao, który bywał w Libii do końca lat 80-tych.

Prof. Książyk wspomina, że na przełomie lat 80 i 90-tych sklepy państwowe świeciły pustką. Kwitł za to handel na bazarach, gdzie wszystko można było kupić.

Władza rządzi obywatelem

Pomimo tego, że materialnie Libijczycy nie mieli na co specjalnie narzekać, to ludowa demokracja w której żyli, zdecydowanie różniła się od zachodniego pojęcia demokracji. – To była gładko działająca władza autorytarna – mówi prof. Lao. Jak mówi Wypych, dało się odczuć, że państwo jest „silne” i ma przewagę nad obywatelem.

Standardem były liczne posterunki różnych służb bezpieczeństwa w miastach i na rogatkach. Z czasem reżim Kaddafiego stawał się coraz bardziej autorytarny. – To był kraj z pewnością policyjny. Tam każdy pilnował każdego. Naliczyłem kilkanaście różnych formacji militarnych i bezpieczeństwa – wspomina koniec lat 80-tych prof. Książyk.

Kolejnym utrapieniem była bardzo rozbudowana biurokracja. – To było ćwiczenie cierpliwości. Najważniejsze było to, żeby twój papier miał jak najwięcej stemplI, wtedy był ważny – mówi prof. Książyk, który zaznacza, że w zamian nie zetknął się z korupcją.

To był kraj z pewnością policyjny. Tam każdy pilnował każdego. Naliczyłem kilkanaście różnych formacji militarnych i bezpieczeństwa. Prof. Janusz Książyk

Obcy jest dobry

W przeciwieństwie do problemów z władzami, Polacy samych Libijczyków wspominają pozytywnie. Rozmówcy tvn24.pl zgodnie podkreślają, że mieszkańcy Libii byli bardzo tolerancyjni. Nie było problemów z praktykowaniem swojej religii. Między innymi w Bengazi był duży kościół katolicki.

Praktycznie nie było też problemu z ubiorem kobiet. Libijki chodziły w tradycyjnych muzułmańskich strojach, ale Polki mogły chodzić ubrane po „swojemu”, byle nie nadzwyczaj ekstrawagancko. Nawet na plaży nie było problemu z chodzeniem w bikini. Wywoływało to jednak poruszenie wśród miejscowych mężczyzn. – Co tydzień zmienialiśmy miejsce gdzie plażowaliśmy. Staraliśmy się uciec od „podglądaczy” obserwujących nas z wydm – wspomina prof. Lao.

Czasem obcokrajowcy przekraczali jednak umowną linię i wtedy reakcja była zdecydowana. – Było małżeństwo, Polka i Niemiec. Zapraszali do swojego mieszkania miejscowe znajome i próbowali edukować je w temacie seksu – mówi prof. Książyk. – Skończyło się tym, że spalono im dom i musieli uciekać – dodaje lekarz.

Jak się przekonali pracownicy Dromexu, nie warto było też zaburzać spokoju nocnego Libijczyków. – Co drugi miał w bagażniku, albo w domu kałasznikowa - wspomina Wypych. – Pewnego razu konwój naszych wywrotek przejechał przez małe miasteczko w nocy. Jakiś Arab wybiegł z domu i oddał serię do ostatniej. Na szczęście wszystkie kule utkwiły w piachu, ale kierowca nie chciał już tam wracać – opisuje Wypych.

Plakat z podpisem Kaddafiego

W życiu obcokrajowców na kontraktach sam wielki przywódca rewolucji Kaddafi nie był specjalnie obecny. Nikomu nie wręczano sławetnej „Zielonej Książeczki” z złotymi myślami dyktatora. Kaddafi spoglądał na Polaków głównie z plakatów na ścianach i telewizji.

- Był jeden kanał po angielsku. Pokazywali na nim tylko Kaddafiego. Obrazki z życia wodza – wspomina prof. Kisążyk. – Miało się wrażenie, że świat się kręci wokół Libii – dodaje lekarz.

Wyjątkową przygodę związaną z Kaddafim miał za to prof. Lao. – W hallu szpitala w którym pracowałem wisiał piękny duży plakat z Kaddafim. Siedział na koniu, stojącym pośród łanów zbóż i miał na sobie błyszczący napierśnik (część rycerskiej zbroi – red.) oraz długi czerwony płaszcz – wspomina lekarz. Profesorowi tak spodobał się wódz rewolucji pośród zboża, że dla zabawy zdecydował się zdobyć plakat.

Akurat niedługo później do szpitala z nadzwyczajną wizytą do chorego dostojnika państwowego przybył sam Kaddafi. Ponieważ wszystkich obcokrajowców usunięto z pola widzenia dyktatora, prof. Lao poprosił znajomych libijskich lekarzy, aby poprosili wodza o autograf na plakacie. – Wszyscy mówili, że nie ma szans – wspomina lekarz. Jednak gdy Kaddafi wyjechał, zmieszani libijscy lekarze wręczyli prof. Lao plakat z własnoręcznym podpisem wodza, który jednak przystał na prośbę Polaka.

– Zaniosłem to do oprawienia. Gdy oprawiacz zobaczył co przy sobie mam, stanął na baczność i zrobił piękną oprawę za darmo – wspomina z rozbawieniem lekarz. Niestety prof. Lao wyjeżdżając z Libii nie zabrał z sobą niezwykłej pamiątki. Sprzedał ją następnemu lokatorowi jego mieszkania, również Polakowi.

Znów u swoich

Pomimo różnych przeżyć w Libii, rozmówcy tvn24.pl swój pobyt w kraju Kaddafiego wspominają w ogólnym rozrachunku pozytywnie.

Przede wszystkim cieszyły zarobione tysiące dolarów. Dla przykładu prof. Lao wrócił do Polski przez Rzym i Berlin w 1982 roku, gdy tylko dowiedział się o zniesieniu stanu wojennego. – Kupiłem Volkswagena Golfa i zapakowałem go towarami „deficytowymi” po dach, tak że nie dało się nic więcej wcisnąć. Na dodatek w kieszeniach miałem 12 tysięcy dolarów, a spore mieszkanie na Chmielnej w nowym bloku kosztowało siedem tysięcy – wspomina lekarz.

Mniej udany powrót pod względem finansowym miał prof. Książyk. Do Libii wyjechał z PRL-u, gdzie dolar był wart bardzo dużo. Wrócił jednak już do Polski przekształcanej przez Balcerowicza i przywieziona waluta USA nie stanowiła już takiej fortuny. – Byłem kilkanaście razy stratny - wspomina lekarz. – Ale nie żałujĘ wyjazdu. Powrót do nowej Polski był wielką przyjemnością i ulgą – zaznacza profesor.

Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia