"Gustloff" jak "Titanic"

Aktualizacja:
 
Z "Gustloffem" na dno Bałtyku poszło dziewięć tysięcy pasażerów - sześć razy więcej, niż na "Titanicu""Fakty" TVN

Miliony Niemców obejrzały drugą część superprodukcji "Die Gustloff", nakręconą w konwencji "Titanica". To historia niemieckiego statku, storpedowanego na Bałtyku pod koniec II wojny światowej. W katastrofie zginęło aż dziewięć tysięcy ludzi. Dramat sprzed ponad pół wieku także dziś wyzwala mnóstwo emocji.

Hollywoodzki rozmach, miliony wydane na efekty specjalne i wielka historia w tle. "Die Gustloff" może śmiało równać się z amerykańskimi superprodukcjami. To historia niemieckiego parowca, zatopionego pod koniec wojny przez radziecką łódź podwodną.

W swój ostatni rejs statek zabrał około półtora tysiąca marynarzy Kriegsmarine oraz rannych niemieckich żołnierzy. Na pokładzie znaleźli się także cywilni uchodźcy. W sumie "Gustloffem" płynęło od sześciu tys. do 10,5 tys. pasażerów. Uratowały się zaledwie 1252 osoby.

Twórcy filmu o "Gustloffie" chcieli, by ich obraz był ostrzeżeniem: nigdy więcej wojny. Ale to także hołd dla tysięcy Niemców - ofiar ucieczki przed Armią Czerwoną.

Akcja filmu rozgrywa się m.in. w okupowanej przez Niemców Gdyni. Polska nazwa miasta nie pada tam ani razu, za to uporczywie przewija się hitlerowskie określenie "Gotenhafen". Między innymi dlatego "Gustloff" nie przypadł du gustu Dorocie Arciszewskiej - gdyniance, senator PiS i szefowej Powiernictwa Polskiego w jednej osobie. - Ten film to element groźnej niemieckiej polityki historycznej, która w perspektywie 30 lat ofiarami wojny uczyni Żydów i wypędzonych Niemców - oburza się Arciszewska.

Reżyserem "Gustloffa" jest Joseph Vilsmaier, twórca m.in. głośnego dramatu wojennego "Stalingrad" z 1993 r. Jednak niemieccy krytycy nie zostawiają suchej nitki na najnowszym dziele Vilsmaiera. - "Gustloff" zawiódł pod względem filmowego rzemiosła: niedostatkami scenariusza i reżyserii - napisała "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Gazeta skrytykowała przeplatanie realnych wydarzeń fikcyjnymi postaciami i epizodami.

Z kolei ""Sueddeutsche Zeitung" uważa, że film jest zdecydowanie za długi. Pierwszy odcinek trwa godzinę i 35 minut, drugi jest tylko o pięć minut krótszy. Do tego dochodzą jeszcze trzy kwadranse dokumentalnych materiałów. - Głębszego wrażenia z tego nie ma. W końcu zakochani odnaleźli się: kapitan i jego narzeczona. Tak to jest w telewizji - podsumowuje gazeta.

Mimo to pierwszą część superprodukcji obejrzało prawie 8 i pół miliona Niemców.

Źródło: "Fakty" TVN, PAP

Źródło zdjęcia głównego: "Fakty" TVN