Poparcie dla wprowadzenia zakazu lotów nad Libią deklaruje coraz więcej międzynarodowych graczy. Już nie tylko kraje Zachodu, NATO, ale i państwa muzułmańskie apelują o międzynarodową interwencję, która miałaby wyeliminować libijskie lotnictwo. Problem jednak w tym, czy wprowadzenie zakazu lotów - jeśli stanie się faktem - w ogóle ma sens?
Za zakazem lotów nad Libią opowiedziały się Francja, Wielka Brytania, a także Organizacja Konferencji Islamskiej. Gotowość do wprowadzenia takiego środka zgłosił też szef NATO Anders Fogh Rasmussen. Nad no-fly zone zastanawiają się też Amerykanie.
Ci ostatni jednak, ustami sekretarza obrony Roberta Gatesa, zwracają uwagę na jeden zasadniczy problem - wprowadzenie zakazu lotów, tak jak to było np. w przypadku Iraku za czasów Saddama Husajna, zawsze rozpoczyna się od zniszczenia naziemnej infrastruktury wroga, tj. radarów i broni przeciwlotniczej wroga.
Ułamki sekund w głowie pilota
A jak zauważają eksperci, zlokalizowanie takiego sprzętu w przypadku Libii a później jego zniszczenie może być wyjątkowo problematyczne. Jak zauważa think-tank STRATFOR, w trakcie reżimu no-fly zone samoloty interwenta muszą być gotowe do zniszczenia radarów przeciwnika w ciągu ułamków sekund.
Oznacza to, że od momentu złapania sygnału radaru wroga przez pilota do odpalenia przez niego rakiety nie może minąć tyle czasu, by obsługa radaru miała możliwość odpalenia swoich rakiet. W konsekwencji eliminuje to jakiekolwiek próby sprawdzenia, w jakim otoczeniu znajduje się radar lub wyrzutnia.
Sprawa się komplikuje, gdy uzmysłowimy sobie, że dyktatorzy stosujący przemoc wobec własnych obywateli postawieni wobec obcej inwazji mają brzydki zwyczaj umieszczania radarów/wyrzutni w miejscach gęsto zaludnionych, blisko osiedli mieszkalnych lub szpitali. Trafienie rakietą w taką instalację powoduje zazwyczaj duże zniszczenia w cywilnym otoczeniu, co dyktatorzy - vide przykład Iraku - chętnie wykorzystują propagandowo napędzając antywojenne ruchy na Zachodzie.
W panującym w Libii chaosie trudno byłoby też, lecz nie byłoby to niemożliwe, odróżnienie broni przeciwlotniczej znajdującej się w rękach reżimu od tej, która wpadła w ręce rebeliantów. Tym bardziej, że w arsenale tych ostatnich znajduje się wiele działek przeciwlotniczych, a przywódcy rebelii nie są zgodni co do stosunku wobec ewentualnej obcej interwencji. Interweniujący piloci mogliby zostać postawieni przed politycznie kłopotliwym wyborem: zniszczyć strzelającą do nich rebeliancką pozycję czy oszczędzić?
Czy w ogóle Kaddafi używa samolotów?
Inny think-tank, Council for Foreign Relations, zwraca uwagę na jeszcze inny problem, który pod znakiem zapytania stawia sens wprowadzenia zakazu lotów nad Libią. CFR przypomina, że do tej pory - mimo ciągłego natowskiego monitoringu - nie udało się tak naprawdę potwierdzić bezdyskusyjnie skali zaangażowania libijskiego lotnictwa w masakrę cywilów. Ostrzał cywilnej ludności a nie rebeliantów ma być bowiem podstawą do międzynarodowego usankcjonowania no-fly zone.
Jedyne wzmianki o samolotach bombardujących cywilów oparte są na pogłoskach i zeznaniach uciekinierów. Wątpliwości co do zaangażowania myśliwców i bombowców ma też amerykański Przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów adm. Mike Mullen.
Nawet jednak jeśli interwentom udałoby się zniszczyć w miarę bezboleśnie infrastrukturę naziemną, a udział lotnictwa w masakrach zostałby udowodniony, CFR przypomina jeszcze jeden fakt. Jak wynika z opublikowanego przez International Institute for Strategic Studies raportu "Military Balance 2011", nawet zniszczenie samolotów Muammara Kaddafiego może nie pomóc cywilom.
Masakrę mogłyby dokończyć śmigłowce bojowe dyktatora, których ma on ok. 35 i które są skuteczniejsze w walce przeciwko siłom naziemnym i trudniejsze zarazem do zniszczenia przez lotnictwo wroga.
To i tak tylko wstęp
Niezależnie od problemów militarnych wprowadzenie zakazu lotów stoi przede wszystkim przed problemem natury politycznej. Chociaż opowiada się za nim Zachód, a nawet państwa muzułmańskie, to na jego wprowadzenie musi - by był legalny - zostać wydana zgoda Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zasiadające w niej Chiny i Rosja sprzeciwiają się jednak takiemu rozwiązaniu, co faktycznie oznacza niemożność wprowadzenia sankcji.
Jeśli nawet jednak jakimś cudem udałoby się przeforsować pomysł no-fly zone przez Radę, to musiałby to być tylko wstęp do lądowej inwazji. Eksperci są bowiem zgodni, że kres chaosowi w Libii - lub w jakimkolwiek innym kraju w podobnej sytuacji - może zaprowadzić jedynie interwencja lądowa. W przeciwnym razie, jak zauważa Micah Zenko z CFR, zachodnim lotnikom przyjdzie bezradnie przypatrywać się rzezi na lądzie.
Kaddafi: będzie nam to na rękę
Muammar Kaddafi już zapowiedział, że ustanowienie strefy zakazu lotów "będzie użyteczne dla Libii, ponieważ libijski naród zobaczy prawdę, że to, czego oni chcą, to przejęcie kontroli nad Libią i kradzież jego ropy".
- Wtedy libijski naród podniesie broń przeciwko nim - podkreślił dyktator w wywiadzie dla tureckiej telewizji TRT.
Źródło: Reuters, tvn24.pl