- Nie będziecie musieli instalować "zielonej zapory" na swoich komputerach - takimi słowami minister ds. technologii informacyjnej zwolnił mieszkańców Chin z najnowszego internetowego obowiązku. Czy to wielki odwrót chińskich cenzorów internetu - bo do tego głównie służyć miała kontrowersyjna zapora? Działacze na rzecz wolności w sieci nie mają złudzeń, że nie. A świat znów przypomniał sobie, że internet nie wszędzie znaczy to samo.
Na początku internauta musi zyskać zaufanie do programu filtrującego. Dlatego wprowadza się go na przykład pod pretekstem blokowania pornografii – czyli stron, które w powszechnej opinii uchodzą za "złe" i akceptuje się ich filtrowanie. Program blokuje więc takie słowa jak "seks" czy "porno". Ale z czasem ten słownik niepostrzeżenie zaczyna się rozrastać i trafiają do niego treści, które ktoś uzna za niebezpieczne politycznie. Piotr Konieczny o cenzurze
Programy do omijania cenzury nie są trudne w obsłudze. Dzięki temu w sytuacji, w której coś się dzieje - jak niedawno w Iranie - bardzo szybko można nauczyć każdego użytkownika, jak wydostać się spod jarzma cenzury. Konieczny o cenzurze
Bez wyboru w szkole i kafejce
Organizacje walczące o wolność w sieci – m.in. Reporterzy bez Granic - przestrzegają jednak przed zbytnim optymizmem i przedstawiają drugą stronę medalu. Znosząc obowiązek instalowania zielonej zapory na prywatnych PC-tach, rząd chiński nie dał bowiem takiego wyboru właścicielom komputerów działających w miejscach publicznych. Zielona zapora będzie więc działać w szkołach, kafejkach, urzędach. - W Chinach, gdzie kafejki internetowe są najpopularniejszym miejscem korzystania z sieci, zielona zapora to nadal niebezpieczne narzędzie cenzorów – alarmuje organizacja.
Wielki ognisty mur
I przypomina, że chińscy internauci – podobnie, jak ich koledzy z Iranu, Arabii Saudyjskiej czy Korei Północnej - z codziennością ocenzurowanej sieci borykają się od lat. Szacuje się, że problemy z dostępem do Internetu, który znamy, ma ponad 1/3 ludzkości. Listę wrogów wolnej sieci otwierają właśnie Chiny, które już od 1998 roku realizują ograniczający dostęp do internetu projekt Złota Tarcza. Ostateczne odcięcie od „niebezpiecznych” treści chińscy internauci przeżyli wraz z uruchomieniem najważniejszej części projektu, znanego na świecie pod nazwą Wielkiego Ognistego Muru Chińskiego.
Do jego sprawnego funkcjonowania Pekin powołał armię urzędników i specjalne ministerstwo. Kontrolują oni zarówno serwery umożliwiające połączenia na zewnątrz kraju, jak i lokalnych dostawców Internetu. To ich zobowiązuje się do stosowania specjalnych urządzeń blokujących strony z określonymi słowami kluczowymi. W Chinach ich listę otwiera Tiananmen, organizacja Falun Gong czy termin demokracja.
Podwójna gra
– W bezpieczeństwie sieci istnieje zasada, żeby wszelkie ograniczania aplikować jak najbliżej użytkownika – tłumaczy system blokowania stron Piotr Konieczny, specjalista ds. bezpieczeństwa – Dlatego najchętniej instalowałoby się specjalne programy filtrujące bezpośrednio na jego komputerze.
Zapewne w tym należałoby szukać źródeł „zielonej zapory”. Ale w cenzurowaniu sieci nie liczą się tylko własne zapędy lokalnych rządów. Nie bez znaczenia pozostaje działanie międzynarodowych koncernów komputerowych. 300 milionów internautów – bo na tyle szacuje się ich liczbę w Chinach – to liczba, której nie da się zignorować. To z tego powodu użytkownicy sieci w krajach objętych cenzurą padają niejednokrotnie ofiarą podwójnej gry wielkich firm.
Biznes, jak każdy inny
O rezygnację z montowania zapory najaktywniej walczyły światowe koncerny informatyczne. Skierowały nawet bezprecedensowy apel do chińskiego premiera, w którym przeczytamy między innymi, że „zielona zapora wywołuje kontrowersje dotyczące zarówno bezpieczeństwa, prywatności, wiarogodności systemu, a także swobodnego przepływu informacji”. Za takim stanowiskiem wcale nie musie kryć się troska o wolność słowa w sieci. Komputerowe firmy zadbały o coś znacznie bardziej prozaicznego, bo cenzura internetu to dla nich biznes, jak każdy inny.
- Tu chodzi wyłącznie o pieniądze – przypuszcza Konieczny. Dowodów nie trzeba szukać daleko. Przy okazji ostatnich zajść w Iranie, gdzie młodzi rewolucjoniści orężem swojej walki uczynili właśnie internet, wyszło na jaw, że skuteczna kontrola obiegu informacji w sieci jest tam możliwa technologii dostarczonej przez spółkę Nokia Siemens Networks. Na sprzedaży odpowiednich oprogramowań filtrujących do krajów cenzurujących, wielkie koncerny mogą zbić kokosy. Być może dlatego „zielona zapora”, w której produkcję została zaangażowana wyłącznie chińska firma, spowodowała konsternację i protesty zachodnich koncernów.
300 milionów nie zobaczy czołgów
- Można podejrzewać, że firmy, które na co dzień zajmują się dostarczaniem takiej technologii, czuły się niepocieszone, że to nie im dostał się kontrakt i związane z nim zyski – mówi Konieczny. I zadziały na zasadzie buntu – zrobimy szum w mediach, żebyście mieli jeszcze więcej problemów i organizacje walczące z cenzurą na karku.
Nie dziwi to o tyle, że duże koncerny w skomplikowanych kontaktach z Chinami zawsze kierowały się swoim interesem. Było tak w przypadku serwisu Yahoo, który w 2005 roku przekazał władzom Chin informacje o swoich użytkownikach, co doprowadziło do aresztowania i skazania na dziesięć lat jednego z chińskich dziennikarzy. Ugięło się również Google, które zgodę na wejście na rynek kilkakrotnie większy od europejskiego zyskało dopiero po spełnieniu warunków chińskich cenzorów. To dlatego pod pretekstem działania w zgodzie z lokalnym prawem, internauci w państwie środka w tamtejszej przeglądarce nie zobaczą czołgów na placu Tiananmen.
Zachód popsuł, zachód naprawi
Nie zważając na działania wielkich koncernów, zachodnie organizacje na rzecz walki z cenzurą starają się, jak mogą, by ułatwić życie wszystkim blokowanym internautom. Udaje się to głównie dzięki udostępnianiu programów pomagających ominąć cenzurę. Jednym z bardziej popularnych oprogramowań tego typu jest Tor. – Ta genialna sieć wykorzystuje wolontarnie udostępniane na świecie komputery. Dzięki nim internauci mogą oglądać dowolne strony przy pomocy szyfrowanych połączeń, które dodatkowo uniemożliwiają identyfikację osoby korzystającej z programu – tłumaczy Konieczny.
Taki sposób łączenia się z siecią znacznie spowalnia prędkość przeglądania stron, ale internauci są gotowi ponosić takie koszty. Organizacja Human Rights In China ogłosiła właśnie, że rozpoczyna prace nad nową generacją tego programu. Z tej wiadomości ucieszyli się też internauci w Iranie. – W tym widzimy przyszłość. To jest dokładnie to, czego potrzebujemy – fascynuje się Sam Sedaei, jeden z irańskich działaczy na rzecz wolności słowa w sieci.
- Internauci oprócz obchodzenia blokad, korzystają też z ukrytych kanałów komunikacji - opisuje inne sposoby walki z cenzurą Konieczny. - Chińczycy mogą chociażby legalnie grać w gry on-line i przy pomocy wbudowanych tam czatów swobodnie komunikują się ze światem zewnętrznym, proszą o otworzenie konkretnych stron czy sprawdzenie blokowanej skrzynki e-mail.
Rękę na pulsie trzyma też rząd USA, który w zeszłym tygodniu ujawnił, że testuje nowy system "feed over email" (FOE), który umożliwi mieszkańcom „odciętych” krajów ominięcie cenzury w sieci.
Źródło: tvn24.pl