Rozpoczęty w poniedziałek proces, wytoczony pracodawcy przez byłego "kremlowskiego trolla" - pracownicę petersburskiej machiny propagandowej wspierającej prezydenta Władimira Putina, natychmiast został przesunięty na 23 czerwca, bo nie stawili się pozwani.
Powódka, Ludmiła Sawczuk, powiedziała o tym we wtorek agencji Asociated Press, podkreślając, że domaga się odszkodowania za straty moralne i żąda zamknięcia firmy Internet Research, podając jako przyczynę, że jej pracownicy nie mają zgodnych z rosyjskim prawem umów o pracę.
O "kremlowskich trollach" Associated Press informowała w końcu maja.
"Powtarzają to, co im powiedziano"
Ludmiła Sawczuk, 34-letnia dziennikarka samotnie wychowująca dwójkę dzieci, pracowała w petersburskiej komórce wojny propagandowej do połowy marca. Kiedy przyjmowała tę pracę, miała świadomość, że wkracza do orwellowskiego świata, ale przyznaje, że nie zdawała sobie sprawy z jego skali.
Sawczuk opisała agencji AP, jak każdy z trolli prowadzi pod różnymi pseudonimami po kilkanaście kont na portalach społecznościowych. W wydziale, w którym pracowała, każdego obowiązywało napisanie 160 postów na 12-godzinnej zmianie. Trolle z innych wydziałów zalewają internet spreparowanymi zdjęciami i proputinowskimi komentarzami na temat materiałów, ukazujących się na rosyjskich i zachodnich portalach.
Niektóre trolle otrzymują codzienne instrukcje, określające, co mają pisać i jakie emocje wywoływać. - Wydaje mi się, że ci ludzie nie wiedzą, co robią. Po prostu powtarzają to, co im powiedziano - mówiła Sawczuk. Dodała, że większość trolli to młodzi ludzie, skuszeni względnie wysoką płacą, wynoszącą 40-50 tys. rubli miesięcznie (800-1000 USD).
Trolle na wojnie
Agencja AP odnotowuje, że informacje dziennikarki odpowiadają temu, co publicznie ujawniały inne trolle, choć Sawczuk jest jedną z niewielu, którzy zgodzili się na ujawnienie nazwiska. Ona zrezygnowała po dwóch miesiącach i kilku dniach, kiedy uznała, że praca w tej propagandowej machinie jest dla niej nie do zniesienia.
Firma Internet Research jest finansowaną - jak twierdzą rosyjskie media - przez holding, na którego czele stoi przyjaciel prezydenta Władimira Putina. Ci, którzy tam pracowali, mówią, że nie ma wątpliwości, iż cała ta operacja jest kierowana z Kremla.
Petersburski dziennikarz Andriej Sosznikow, jeden z pierwszych, którzy informowali o "kremlowskich trollach", powiedział agencji AP, że pracuje ich w Petersburgu około 400. Operację nasilono w marcu 2014 roku, kiedy Rosja zaanektowała ukraiński Krym. W ostatnich miesiącach poszukuje się anglojęzycznych trolli, by - jak twierdzi Sosznikow - wpływać na opinię publiczną w Stanach Zjednoczonych.
Uwagę trolli przykuwają też Niemcy i inne kraje zachodnie, a także Serbia z jej nadziejami na członkostwo w UE. Celem kremlowskiej propagandy jest ściągnięcie tego bałkańskiego kraju z powrotem na rosyjską orbitę. AP informowała, powołując się na analityków mediów, że rekrutację trolli w Serbii prowadzi kilka małych partii prawicowych, politycznie i finansowo wspieranych przez Rosję.
Według Associated Press ta rosyjska operacja propagandowa zaniepokoiła Unię Europejską na tyle, iż opracowano plan walki z tą kampanią dezinformacji, choć szczegółów jeszcze nie ujawniono.
Autor: //gak / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock, Twitter