11 osób zginęło w katastrofie balonu w pobliżu miasta Carterton w Nowej Zelandii. Maszyna najprawdopodobniej zapaliła się jeszcze w powietrzu. Świadkowie relacjonowali, że tuż przed upadkiem na ziemię z balonu wystrzelił 10 metrowy słup ognia. Wciąż nieznane są przyczyny wypadku.
Do wypadku doszło w sobotę rano (w piątek czasu polskiego) w odległości ok. 80 km na północny wschód od stolicy kraju Wellington.
Jak relacjonuje BBC, niektórzy z mieszkańców miasta zeznawali, że przed zderzeniem balonu z ziemią słyszeli mocne uderzenie. Natomiast świadkowie, na których powołują się lokalne media mówią, że przed upadkiem balonu widzieli, jak jego jedna strona płonie oraz, że sterujący próbował podnieść bardzo szybko spadający balon, który uderzył w ziemię.
Przedstawiciel miejscowej policji Mike Rusbatch powiedział, że w balonie znajdowało się pięć par z regionu Wellington i pilot i że dwie osoby albo wyskoczyły albo wypadły z gondoli na krótko przed zderzeniem z ziemią.
Spadający balon, jak podały miejscowe władze, uderzył w linię wysokiego napięcia pozbawiając okolicę prądu na ok. 20 minut. Jak podała państwowa telewizja, lokalne władze medyczne potwierdziły, że nikt z 11 osób, które znajdowały się w gondoli balonu, nie przeżył katastrofy.
Policja, która ogrodziła miejsce upadku, nie podała nazwisk ofiar, gdyż najpierw musi powiadomić bliskich.
Mieszkaniec tej okolicy Sean Barnes powiedział, że pilot, który, jak podały media, nazywa się Lance Hopping, jest bardzo dobrze znany, że często ludzie z nim latali.
Policja powiedziała, że na razie nie ma danych, by orzec, co spowodowało katastrofę, do której doszło rano, w pogodny dzień przy minimalnym wietrze. Region, gdzie doszło do tragedii, jest znany z lotów balonowych.
To najtragiczniejszy nowozelandzki wypadek powietrzny od roku 1979, gdy samolot nowozelandzkich linii lotniczych McDonnell Douglas DC-10 rozbił się na Antarktydzie o wulkan Erebus. Zginęło wówczas 257 osób.
Źródło: BBC News, PAP, TVN CNBC