Bajecznie bogaty udziałowiec Gazpromu. Wyszedł z cienia i chce rządzić Gruzją


Dorobił się miliardów w Rosji, mógłby kupić połowę Gruzji. Bidzina Iwaniszwili – tak nazywa się najgroźniejszy od lat rywal Micheila Saakaszwilego. Człowiek z majątkiem równym połowie PKB Gruzji chce zamknąć erę rządów zwycięzców "rewolucji róż" z 2003 roku. Jego przeciwnicy ostrzegają: to prorosyjski oligarcha, który odda Gruzję na łaskę Putina.

Wszystkie dotychczasowe próby obalenia władzy Saakaszwilego zawodziły. Opozycja regularnie przegrywała przy urnach wyborczych i na ulicach, gdy dochodziło do zamieszek. Regularnie kompromitowała się ujawnianymi kontaktami z rosyjskimi służbami specjalnymi i wizytami na Kremlu. Prozachodniego rządu nie obaliła nawet rosyjska inwazja, nie mówiąc już o groteskowej próbie puczu grupy wojskowych w 2009 r.

Teraz Saakaszwili stoi jednak przed największym prawdopodobnie wyzwaniem. Najbogatszy Gruzin zapowiada, że postawił przed sobą cel - przełamanie "totalnego monopolu na władzę" rządzącej obecnie ekipy. Czy go osiągnie, okaże się już w najbliższych dniach, bo już 1 października Gruzini będą wybierać parlament.

Gruzińskie Marzenie miliardera

Kiedy rok temu Bidzina Iwaniszwili ogłosił początek politycznej ofensywy, której celem ma być odsunięcie od władzy rządzącej od 2003 roku ekipy Micheila Saakaszwilego, było to duże zaskoczenie. Miliarder trzymał się dotychczas z dala od polityki, a był nawet kiedyś okres, że współpracował z obozem rządzącym. W ogóle trzymał się w cieniu, unikając choćby mediów.

Majątek oligarchy szacuje się na 6,4 mld dolarów (marcowy ranking "Forbesa"), co odpowiada połowie PKB Gruzji i jest niemal równe rocznym wydatkom budżetu gruzińskiego. W 2011 r. "Forbes" umieścił Iwaniszwilego na 185. miejscu na liście najbogatszych ludzi świata. Jest oczywiście najbogatszy w Gruzji, ale nawet w pełnej oligarchów Rosji zajmował w ub.r. wysokie 25. miejsce.

Od początku ekipa Saakaszwilego zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie ze sobą rzuconej jej przez miliardera wyzwanie. Przez ostatni rok Iwaniszwili musiał radzić sobie z wieloma przeszkodami – od odebrania mu gruzińskiego paszportu (z przyczyn formalnych – słusznie zresztą w świetle prawa, miał bowiem jednocześnie jeszcze paszporty Federacji Rosyjskiej i Francji) po nakładane wielomilionowe grzywny za niezgodne z prawem finansowanie działalności partii, a potem kampanii wyborczej.

Jednak od deklaracji w październiku 2011 r. Iwaniszwili konsekwentnie realizuje swój plan. W grudniu założył ruch społeczny Gruzińskie Marzenie, przekształcony później w partię polityczną (kwiecień 2012). W lutym 2012 powstała koalicja – początkowo partii miliardera z trzema innymi ugrupowaniami opozycji. Potem dołączały kolejne. Dziś koalicja Iwaniszwilego jest zdecydowanie numerem 1 na opozycji – inne mniejsze partie mają nikłe szanse wejść w ogóle do parlamentu.

Udziałowiec Gazpromu

Mgłą tajemnicy owiane jest pochodzenie pieniędzy, dzięki którym 56-letni dziś mieszkaniec małej wsi w zachodniej Gruzji mógł na początku lat 90. XX w. założyć – wraz z rosyjskim wspólnikiem – Rosyjski Bank Kredytowy. Potem Iwaniszwili wchodził biznesowo w różne sektory gospodarki, od branży metalurgicznej i handlu nieruchomościami, po handel detaliczny (ma m.in. dużą sieć aptek) i energetyczny (udziały w różnych rosyjskich koncernach). Dziś ok. 1/3 majątku Iwaniszwilego nadal ulokowana jest w Rosji. Niewiele w Gruzji, większość zaś w różnych krajach trzecich, głównie poprzez spółkę Unikor. Krytycy uważają, że w tym ostatnim wypadku są to pieniądze zainwestowane także w Rosji, tyle przez różne spółki typu off-shore.

Fortuny Iwaniszwili dorobił się w jelcynowskiej Rosji, a za rządów Putina je zwielokrotnił. To właśnie za ery tego drugiego, Gruzin nabył ponad 1 proc. akcji Gazpromu, stając się jednym z największych indywidualnych udziałowców monopolu (wycenia się na ok. 1,5 mld dol.). Biznesmen nabył też po jednym procencie udziałów w innych rosyjskich gigantach: monopolu energetycznym RAO JES i naftowym koncernie Łukoil. Iwaniszwili ma też akcje Surgutnieftiegazu, ale też telekomów Wympiełkom i MTS. Do tego dodać trzeba inwestycje w branżach bankowej, spożywczej i nieruchomości. Znając realia rosyjskie, nie byłoby to możliwe bez zgody Kremla.

Co ciekawe, gdy w 2008 roku, w czasie i tuż po wojnie rosyjsko-gruzińskiej, władze w Moskwie prześladowały innych Gruzinów mieszkających i robiących biznes w Rosji, imperium Iwaniszwilego pozostało nietknięte. Nie dziwi więc, że miliarder aż do jesieni 2011 w ogóle unikał wypowiedzi na temat konfliktu.

Iwaniszwili przekonuje, że w Rosji parał się tylko biznesem, a od polityki trzymał się z dala. O takiej aktywności za czasów Putina nic nie wiadomo. Ale za to epizod polityczny przydarzył się Gruzinowi w 1996 r. Za zgodą Kremla oligarcha zaangażował się wtedy finansowo w kampanię prezydencką gen. Aleksandra Lebiedzia. Krytycy Iwaniszwilego wypominają mu, że zrobił to, mimo pewnego zdarzenia z przeszłości. Otóż to właśnie gen. Lebiedź dowodził oddziałami sowieckich spadochroniarzy, którzy w kwietniu 1990 zmasakrowali pokojową demonstrację w Tbilisi. Zginęło wówczas co najmniej 20 Gruzinów.

Wielka niewiadoma

Kiedy na jesieni 2011 r. Iwaniszwili wchodził do polityki, zadeklarował, że sprzeda swoje aktywa w Rosji, żeby nie być posądzanym o związki z Moskwą. - Wiem, że sprzedam je poniżej maksymalnej wartości, ale jestem na to gotów – mówił miliarder. Ale po roku widać, że spełnił tylko niewielką część tej obietnicy.

Przez większość kariery Iwaniszwili dorabiał się w Rosji, dopiero w 2004 r., kilka miesięcy po "rewolucji róż" (obalenie rządów Eduarda Szewardnadzego w Gruzji) otrzymał paszport rodzimego państwa i wrócił do kraju. Przez lata trzymał się w cieniu i powoli zdobywał sympatię rodaków dzięki rozwiniętej na dużą skalę działalności dobroczynnej. Mówiło się nieoficjalnie, że utrzymuje jakieś kontakty z rządzącą ekipą. Dziś jednak sam Iwaniszwili twierdzi, że w politykę zaczął się angażować dopiero po wyborach prezydenckich w styczniu 2008, finansowo wspomagając opozycję.

Jeślo chodzi o program polityczny, miliarder jest postacią bardzo enigmatyczną. Gdy ruszał z ofensywą przeciwko Saakaszwilemu, niewiele było wiadomo o jego poglądach.

Dziś oficjalnie zapowiada, że będzie kontynuował prozachodni kurs Gruzji i zabiegał o przywrócenie zwierzchności Tbilisi nad Abchazją i Osetią Południową. Jednocześnie mówi jednak o normalizacji stosunków z Rosją, nie precyzując jednak, jak zamierza to zrobić. Jeśli chodzi o kwestię budzącą w ostatnich latach największe emocje wśród Gruzinów – wojnę w 2008 roku – Iwaniszwili nie różni się od innych ostrych krytyków Saakaszwilego, ale też od tego, co mówi Moskwa, że to "nierozważne" postępowanie prezydenta sprowokowało atak Rosji.

Przekona Gruzinów, pokona Saakaszwilego?

Wieloletnia działalność biznesowa w Rosji oraz wiążące się z tym uwikłanie w tamtejsze podejrzane układy biznesu i polityki, dają krytykom Iwaniszwilego amunicję najcięższego kalibru: że rywal Saakaszwilego może być podstawiony przez Kreml i wspierany zakulisowo przez rosyjskie władze i służby specjalne. Ogromny majątek w połączeniu z rosyjską przeszłością pozwalają rządzącemu obozowi oskarżać Iwaniszwilego o próbę "kupienia Gruzji" i porzucenia jej prozachodniego kursu, co jest od lat strategicznym celem Rosji.

Dwa główne atuty Iwaniszwilego to ogromny majątek (zarzuca mu się, że na masową skalę "kupuje" głosy) i wypracowany przez lata pozytywny wizerunek społeczny. Udało mu się też zjednoczyć większość podzielonej dotychczas i mało skutecznej opozycji. Do tego trzeba dodać niemały w Gruzji potencjał niezadowolenia społecznego wynikający z dużych kosztów reform. No i, co ważne, Iwaniszwili kreuje się na polityka prozachodniego, czemu służy choćby intensywny i drogi lobbing w Waszyngtonie i Brukseli.

Czy to przeważy nad minusem, jakim jest kojarzenie oligarchy z Rosją i Putinem? Przekonamy się 1 października, a być może – co jest wielce prawdopodobne – podczas powyborczej dogrywki, gdy na ulice mogą wyjść wielotysięczne tłumy zwolenników tej strony, która przegra przy urnach.

Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl

Raporty: